Nie przystępować do Komunii św. to tak, jak umrzeć z pragnienia przy źródle. A przecież wystarczy tylko pochylić głowę - św. Jan Maria Vianney.
Vianney prowadził bardzo ubogie życie. Na plebani zajmował zaledwie jeden pokój, który służył mu jako sypialnia, pracownia i pokój gościnny. Również i wyposażenie tego pokoju było nad wyraz skromne.
Stare łóżko z siennikiem wypchanym słomą, skrzynia i kilka świętych obrazów – to wszystko było całym bogactwem skromnego proboszcza. Pewnego razu postanowił usunąć z plebani meble ofiarowane przez jedną pobożną arystokratkę. Stwierdził, że takie przytulne umeblowanie nie jest mu potrzebne i z należytym podziękowaniem zwrócił je ofiarodawczyni. Bardzo często pościł i modlił się za swoich parafian. Całymi godzinami modlił się przed Najświętszym Sakramentem. Nawet krótko po północy zapalał latarnię i wychodził do kościoła, aby się modlić. O świcie rozpoczynał odprawianie Mszy św. Była to dla niego najważniejsza funkcja kapłańska. Wielką uwagę przywiązywał do sposobu jej odprawiania. Mawiał, że zanik kapłańskiej gorliwości bierze się z nieuważnej celebracji Mszy św. Vianney miał również dar łez. Jego spotkania z Bogiem we Mszy św., w konfesjonale i na modlitwie wstrząsały nim do głębi i często płakał. Dla niego słowo Boże było słyszalnym Sakramentem, a Hostia widzialnym Słowem.
Sypiał po parę godzin, a sprawy związane z odżywianiem się wcale go nie interesowały. Często jadał tylko jeden posiłek w ciągu dnia. W większości przypadków w skład jego jadłospisu wchodziły głównie ugotowane ziemniaki. Dla większego umartwiania się nosił włośnicę: pas wykonany z cienkiego drutu, zwróconego kolcami w stronę ciała. Każdego dnia, przed pójściem na spoczynek, biczował swoje ciało tak mocno, że krew tryskała na ścianę.
Robił to w intencji nawrócenia swoich parafian, których, aby lepiej poznać, nawiedzał ich w swoich domach. Już po 10 latach posługi św. Vianneya w Ars zaprzestano oszustw, pozamykano knajpy, a w wiosce zapanował porządek i czystość. Dobroć Vianneya sprawiła, że wierni zaczęli częściej chodzić do kościoła, przystępować do Sakramentów św., a na głos bijącego dzwonu na Anioł Pański ludzie składali ręce do modlitwy.
Vianney posiadał dar czytania w ludzkich sercach i dar prorokowania. Dzięki temu nieznani mu ludzie byli często dla niego otwartą księgą, z której odczytywał przemilczane szczegóły z ich życia. Swoim penitentom miał zwyczaj zadawać małą pokutę, resztę pokuty wypełniał sam poprzez posty i umartwianie ciała. Uchodził jednak za surowego spowiednika, ale dzięki zdolności wyczuwania sytuacji penitenta, często udzielał mu duchowego wsparcia. Czasem spowiadał po 17 godzin na dobę. Spowiadał zarówno wieśniaków, jak i inteligencję z dalekiego Paryża. Szacuje się, że przez 41 lat jego posługi w Ars, to miasto nawiedziło około miliona ludzi.
Vianney, pracując nad duchową przemianą swojej parafii, doznawał wielu przykrości i upokorzeń. Najbardziej krytykowali go karczmarze. Otrzymywał oczerniające listy, śpiewano ośmieszające go piosenki, a nawet wygwizdywano pod plebanią. Krytykowali go nawet księża z sąsiednich parafii, a na ambonach prześcigali się w ośmieszaniu go.
Wyśmiewali go, mając w pamięci jego problemy w nauce i to, że uchodził za najgłupszego seminarzystę. Zarzucali muz również, że został wyświęcony tylko dlatego, że brakowało księży. Wielu duchownych pisało nawet do niego listy, w których wyrażali swoje zdziwienie, jak ktoś taki, kto tak słabo zna teologię, może w ogóle spowiadać. Jednak jednym z najbardziej gorzkich doświadczeń w życiu Vianneya były wizyty diabła. Niektóre biografie mówią wprost, że proboszcz z Ars był nękany przez szatana każdej nocy przez 35 lat. Ponieważ wizyty diabła powtarzały się każdej nocy, zmęczony Vianney stawał się coraz bardziej wyczerpany.
Ataki szatana rozpoczęły się od odgłosów szarpania i rozdzierania zasłon. Na początku Vianney myślał, że to sprawka szczurów, które dobierają się do zasłon. Za każdym jednak razem kiedy wstawał, by skontrolować, co się dzieje, okazywało się, że nikogo nie ma, a zasłony wiszą bez ruchu. Często w nocy, kiedy kładł się do łóżka, dawał słyszeć się hałas, jakby ktoś dobijał się do drzwi, a szafa i krzesło zaczęły się poruszać. Cały dom zaczynał się trząść. Często miał również wrażenie, ze jakaś lodowata dłoń dotyka go po twarzy. Miał również wizję otwierania się przed nim piekła.
Vianney twierdził, że jego wewnętrzne niepokoje (choć sam wlewał pokój w serca swoich penitentów), lęki i wizyty szatana mają swoje źródło w jego pracy duszpasterskiej, a nie mogąc się z nimi uporać, postanowił przed nimi uciec. Trzy razy uciekał z Ars, ale za każdym razem wracał, gdyż wiedział, że ucieczka nie jest zgodna z wolą Bożą.
Raz uciekł w nocy i zatrzymał się dopiero przy głównej drodze. Wrócił, ponieważ czuł wewnętrznie, że musi wrócić do swoich parafian. Drugi raz uciekł przez tylne drzwi plebani, co zostało natychmiast zauważone. Uderzono wtedy w dzwon i mieszkańcy od razu udali się na poszukiwanie swego proboszcza, który dobiegł do zagrody swego brata, gdzie chciał się ukryć. Poszukujący go parafianie bez trudu go odnaleźli. Trzeci raz uciekł do Lyonu, gdzie szukał ukrycia w tamtejszym klasztorze kapucynów. Jednak zakonnicy odmówili wpuszczenia go do klasztoru.
Vianney zmarł 4 sierpnia 1859 roku. Kiedy umierał za oknem rozpętała się gwałtowna burza z piorunami. W jego pogrzebie wzięło udział 300 kapłanów i około 6000 wiernych. W roku 1905 papież Pius X ogłosił go błogosławionym, a dwadzieścia lat później Pius XI obwołał go świętym i mianował go patronem proboszczów.
Wojciech Solosz