Po "Zezowatym szczęściu" Andrzej Munk miał ochotę nakręcić film w zupełnie innej tonacji.
Pasażerkę po raz pierwszy widziałam chyba pięć lat temu. Pamiętam, że film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Żałuję, że Andrzej Munk zmarł tragicznie i nie dokończył filmu. Reżyser miał wypadek samochodowy we wrześniu 1961 roku tuż przed ukończeniem Pasażerki. Nigdy się nie dowiemy, jaki ostateczny kształt przybrałby film. Jednak ta kaleka wersja, którą w 1963 roku pokazano w kinach, stała się ogromnym wydarzeniem. Konrad Eberhardt twierdzi nawet: „jest to chyba jedyny w dziejach kina przypadek, w którym film nieukończony, kaleki – czerpie niespodziewaną siłę ze swego okaleczenia i jawi się nam w postaci wielokrotnie bardziej atrakcyjne, niż poświęcone temu samemu tematowi utwory wypracowane w każdym szczególe i wchodzące na ekran w swej wersji definitywnej” [K. Eberhardt, Trzy barwy czasu].
Aktorzy grający w filmie byli rozbici po śmierci Munka, nie mogli się z nią pogodzić. Andrzej Brzozowski był w szoku, nawet nie pamięta czy następnego dnia nie przystąpili do zdjęć. Ciepielewska wspominała: „Byliśmy młodzi, uważaliśmy siebie za nieśmiertelnych. I nagle dotknęło nas takie bezpośrednie, straszne, bezsensowne zetknięcie ze śmiercią. Żył i nie wróci do nas”[Ł. Figielski, B. Michalak, Prywatna historia kina polskiego]. Marek Walczewski był rozbity, gdy mieli kręcić w atelier bez Munka. Cały dzień nagrywali scenę, gdyby był tam Munka zrobiłby to w kilka chwil.
Po śmierci reżysera trudno było znaleźć kogoś, kto by film dokończył. Zadanie to przekazano Lesiewiczowi. Był przyjacielem Munka, myślał podobnie i miał za sobą kilka filmów fabularnych. „I on zmontował te materiały po raz drugi, gdyż wpadł na pomysł, by część statkową zachować, ale w postaci stopklatek, czyli zdjęć fotograficznych opatrzonych komentarzem” [Ł. Figielski, B. Michalak, Prywatna historia kina polskiego].
Film rozpoczyna się sceną na pokładzie statku. Jest to seria czarno-białych zdjęć. Wśród pasażerów znajduje się niemieckie małżeństwo, Walter i Liza. Tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. W jednym z portów na statek wsiada kobieta, która przypomina Lizie więźniarkę, którą poznała przed laty, służąc w kobiecych formacjach SS w Auschwitz. Liza (Aleksandra Śląska) we wspomnieniach wraca do obozowej przeszłości. Przypomina sobie Martę (Anna Ciepielewska), na której wypróbowywała esesmańskie metody "wychowawcze". Ta nie dała się jednak złamać. Liza aż do tej pory była przekonana, że Marta nie żyje...
Nie ma sensu opisywać całego filmu. Trzeba go po prostu zobaczyć. Jest to hołd dla pomordowanych, a także próba zrozumienia choć trochę ludzkich działań. E. Nurczyńska-Fidelska zwraca uwagę, że Andrzej Munk sięgając do wnętrza psychiki kata, opisał świat wokół niego, który go determinuje i określa. Taki człowiek miał w tym świecie swój udział. Gdy raz w niego wszedł, podporządkowywał mu się. Nie było mu dane uwolnić się od współodpowiedzialności za zło. Reżyser zajął się złem, które tkwi w systemie, któremu to właśnie podporządkowano potencjalnych katów i ofiary. W Lizie szukał człowieczeństwa, by pokazać jego granice. W Marcie odnalazł ludzką wiarę w przetrwanie dobra.
Bronisława Stolarska w artykule Andrzej Munk. W poszukiwaniu nadziei zwraca uwagę na ogromny dystans Munka wobec relacji Lizy. W filmie ukazana jest wielka pokora wobec milczenia ofiar, pustych oczu, zamkniętych twarzy więźniarek. Pasażerkę wypełnia wielkie milczenie. Dzięki czemu tworzy się przeciwwagę dla monologu Lizy. Byłoby ono jednak nie do zniesienia, gdyby nie postać Marty, która pojawia się na pokładzie statku, którym podróżuje Liza z mężem. To Marta – milcząca, nie wiadomo czy w ogóle żywa czy może tylko urojona – posiada moc wyzwalania wspomnień byłej Aufseherin i panowania nad jej sumieniem.
Małgorzata Gajos