Przyśpieszająca historia daje nam szanse na odwrócenie niekorzystnych zdarzeń z przeszłości.
Magia nowego milenium, rozpoczętego po 2001 r. sprawiła, że kolejne narody chcą odwrócić efekty historii, która dała im się we znaki. Rosja pod rządami Władimira Putina próbuje odwrócić efekty przegranej Zimnej Wojny i na nowo stać się światowym supermocarstwem. Niemcy od zjednoczenia próbują odwrócić efekty dwóch wojen światowych i zdominować Europę, tym razem środkami pokojowymi. Chiny chcą odwrócić efekty odkryć geograficznych i próbują odbudować Jedwabny Szlak, który ma przywrócić ich dawną rolę w światowym handlu. Arabowie co rusz próbują odwrócić efekty Umowy Sykes-Picot, na mocy której mocarstwa światowe podzieliły Bliski Wschód na strefy wpływów. Turcja pod rządami Recepa Erdogana próbuje odwrócić efekty Traktatu w Lozannie (który ostatecznie pogrzebał Imperium Osmańskie) i rozpycha się coraz bardziej w swoim sąsiedztwie. Generalnie muzułmanie próbują odwrócić efekty bitwy pod Poiters, podczas której Karol Młot zatrzymał mahometańską inwazję na Europę. Tym razem wyznawcy islamu nie przepływają już Morza Śródziemnego z mieczami w rękach, ale z fałszywymi dokumentami mającymi zapewnić im europejski socjal.
Nie wszystkim oczywiście ta "rewizja" historii może się udać. Ale wśród tych, którzy są na dobrej drodze do odwrócenia historii, znajduje się Polska. Pierwszym efektem, o którego odwrócenie możemy się pokusić, są efekty Bitwy pod Mohaczem. W bitwie z Turkami poległ Ludwik Jagiellończyk, król Czech i Węgier, bratanek króla Polski i wielkiego księcia litewskiego Zygmunta Starego. Razem z Ludwikiem poległa też idea jedności Europy środkowej. Teraz tą jedność próbuje się odbudować w ramach Grupy Wyszehradzkiej, Inicjatywy Trójmorza czy Inicjatywy 16+1 (projektu współpracy Europy środkowej z Chinami). I potencjał tych inicjatyw nie jest taki mały, jaki na pierwszy rzut oka zdaje się wydawać.
Inicjatywy współpracy Europy środkowej budzą zainteresowanie wielkich światowych mocarstw, Chin i USA. A dzieje się tak dlatego, że zatarciu ulegać zaczyna historyczny podział datowany jeszcze na XVI wiek. Czyli podział wzdłuż rzeki Łaba, na rozwiniętą Europę Zachodnią i zacofaną Europę Wschodnią. Wschodnia część kontynentu zaczyna w ostatnich latach doganiać jej zachodnią część. A proces ten może jeszcze przyśpieszyć. Nasza część Europy nie jest obciążona problemami z imigracją. Pozostałością po polityce kolonialnej są masy słabo zintegrowanych imigrantów, którzy stanowią znaczne obciążenie dla systemów socjalnych w Niemczech, Holandii czy Francji. Polska, Czechy czy Rumunia kolonii nie miały, więc nie są też celem zamorskiej imigracji.
Polska ma szanse na rewizję historii w jeszcze jednym kierunku. Chodzi mianowicie o Ukrainę. Nasz kraj może się pokusić o rewizję Traktatu Grzymułtowskiego, w którym Polska oddawała Rosji lewobrzeżną Ukrainę wraz z Kijowem, a także kolejnych traktatów rozbiorowych. To wtedy Ukraina stopniowo przeszła spod strefy wpływów polskich do strefy wpływów rosyjskich. Po upadku ZSRR Polska podejmowała próby wyciągnięcia Kijowa właśnie z tej strefy wpływów. Po rosyjskiej agresji na ukraiński Krym i Donbas wydaje się to coraz bardziej realne. Ukraińcy z dnia na dzień przestali widzieć w Moskwie strategicznego partnera. Fakt, że miliony z nich pracują i studiują w Polsce, przyzwyczajając się do naszego kraju, może sprawić, że dostrzegą takiego partnera właśnie w Warszawie.
Bartosz Bartczak