Skoro okrucieństwem jest kupienie jogurtu, to co powiedzieć o jedzeniu ukradzionego pszczołom miodu, przetrzymywaniu w mieszkaniu kota czy traktowaniu psa przewodnika, jakby był niewolnikiem?
Zakaz hodowli, jeśli wejdzie w życie, nie może skończyć się na zwierzętach futerkowych. Byłoby to nielogiczne. Skoro ubój zwierząt hodowlanych jest zły, to wszystko jedno, czy dokonuje się go dla futra, czy dla mięsa. A stanowisko przeciwników hodowli do tego właśnie się sprowadza. Argumentami są też warunki w fermach czy odór przeszkadzający sąsiadom, ale najważniejsze jest to, że zabijanie norek to okrucieństwo. Pozostałe kwestie nie byłyby powodem, żeby zakazywać hodowli. Wystarczyłyby przepisy sanitarne i odpowiednie kontrole. Jeśli jednak ubój futerkowców jest zbrodnią, to nie ma miejsca na dzielenie włosa na czworo. Trzeba zatrzymać zbrodnię i już. I konsekwentnie – skoro nie wolno zabijać dla futra, to dlaczego zabijanie dla mięsa miałoby być czymś mniej zbrodniczym?
Spodziewałem się zatem, że po akcjach wokół norczych ferm ekolodzy wezmą na celownik hodowlę świń i krów rzeźnych. Bilbord, który zobaczyłem parę dni temu unaocznił mi, że się myliłem.
„Mleko, które pijesz, przeznaczone było dla niego” – a obok zdjęcie zabiedzonego cielaczka i hasło: „kupując nabiał płacisz za okrucieństwo”. Tak wyglądał ów bilbord. Nie żartuję. Jedna z organizacji broniących zwierząt naprawdę zaczęła kampanię przeciwko zbrodniczemu piciu mleka.
Ekologiczne wariactwo nie zna granic. Albo i zna, ale pozostawiło je już dawno za sobą. Okazuje się, że bestialstwem jest nie tylko zabijanie, ale jakiekolwiek wykorzystywanie zwierząt. Skoro okrucieństwem jest kupienie jogurtu, to co powiedzieć o jedzeniu ukradzionego pszczołom miodu, przetrzymywaniu w mieszkaniu kota czy traktowaniu psa przewodnika, jakby był niewolnikiem? Czekam, aż ekolodzy zajmą się i tym. Mogliby zorganizować demonstrację, na której swoim zwyczajem będą walić w bębny z koziej skóry.