Nawet w wakacje trzeba wykonywać podstawowe czynności życiowe (spanie, jedzenie i twittowanie), a skoro nie ma lepszego tematu, to można twittować o koszulce.
Agata Duda założyła koszulkę z orłem białym. „Ten ptak to nie jest godło Polski” – odkryła „Gazeta Wyborcza”. W portalach społecznościowych rozpętało się to, co zawsze rozpętuje się w takich okolicznościach.
Chciałoby się powiedzieć, że szczęśliwy to kraj, w którym największym problemem jest rąbanka jest o tiszert prezydentowej. Ale czasem mam po prostu dość. Żeby to chociaż był sezon ogórkowy. Wtedy można by zrozumieć zaangażowanie internautów. W końcu nawet w wakacje trzeba wykonywać podstawowe czynności życiowe (spanie, jedzenie i twittowanie), a skoro nie ma lepszego tematu, to można twittować o koszulce. Tyle tylko, że ostatnio dzieje się bardzo dużo. Wszyscy odnoszą sukcesy: kadra zagrała na mundialu najlepiej, jak się dało, rząd triumfalnie wycofał ustawę o karaniu za „polskie obozy”, opozycji udało się na szczycie unijnym zablokować system relokacji imigrantów, o co – jak się okazało – od zawsze walczyła. W perspektywie mamy jeszcze zwycięstwo w sprawie Sądu Najwyższego (jeszcze nie wiadomo czyje, ale na pewno wielkie). Może to przez tę nadprodukcję hormonu szczęścia nie mam siły angażować się emocjonalnie w aferę podkoszulkową. Jeszcze, nie daj Boże, znowu ktoś osiągnie sukces i dostanę zawału z radości. A mówiąc bardziej serio, zaczynam się zastanawiać, po co w ogóle jest instytucja pierwszej damy.
Pojęcie „żona prezydenta” nie pojawia się w konstytucji, ani żadnych ustawach. Jest jedynie w protokole dyplomatycznym, który wymaga, by podczas niektórych spotkań (np. ważnych wizyt międzynarodowych) głowie państwa towarzyszyła małżonka, która nie ma przy tym żadnej funkcji, poza dostojnym prezentowaniem się i ewentualnie spotkaniem z innymi prezydenckimi małżonkami, z którego to spotkania nic nie wynika. Nie przeszkadza to prasie, nie tylko kolorowej, ale nieraz i tej teoretycznie poważnej, w pisaniu poważnych komentarzy na temat tego, czy pierwsza dama dobrze wywiązuje się ze swojej roli. Analiza polega na tym, że jeśli żona prezydenta dobrze wygląda, to mamy dyplomatyczny sukces, jeśli źle, to przegraliśmy. Nie da się ukryć, jest to łatwiejsze i lżej strawne niż pisanie o politycznych zawiłościach. Po co zawracać sobie głowę referendum konstytucyjnym, skoro można pooburzać się na niewłaściwego orła? Nie ma co grzebać w związkach prezydenta z wojskowymi służbami specjalnymi, lepiej ponabijać się z nadwagi jego żony. W czasie wizyty prezydenta supermocarstwa też najważniejsze jest to, że szanowna małżonka miała na sobie sukienkę z odsłoniętymi ramionami.
Kto wie, może pierwsze damy są właśnie po to, żeby odwracać uwagę. Dziewczątka mogą się zająć ploteczkami, zamiast przeszkadzać dorosłym w prowadzeniu polityki. Może to nie takie głupie...