Polskie kluby mają postkolonialny kompleks. Ich ambicją nie jest sukces w europejskich pucharach, ale pozbycie się najlepszych zawodników.
21.05.2018 16:46 GOSC.PL
Polska jako kraj postkolonialny – na ten temat wiele już napisano. Półwiecze kolonizacji komunistycznej, a wcześniej zabory sprawiły, że po uzyskaniu wolności pojawiły się u nas zjawiska podobne do tych zachodzących w Afryce czy Ameryce Łacińskiej (zwykle występujące w nieco mniejszym natężeniu, m.in. dlatego, że nasz kraj i jego kultura istniały na długo przed kolonizacją). Widać to w ekonomii i procesach społecznych, ale podobny syndrom występuje też w polskim futbolu.
W zachodniej Europie mocne kluby oznaczają z reguły mocną drużynę narodową. Tak jest w Hiszpanii, Niemczech, Anglii, Francji, nawet we Włoszech, pomimo ostatniego kryzysu. Różnicę między poziomem ligi a poziomem kadry widać w Belgii i Portugalii, ale i tu jest ona sporo mniejsza niż u nas. Bodaj jedyny wyjątek od reguły stanowi Szwajcaria. Generalnie o dobrych piłkarzy się dba. Jeśli trafiają się talenty, to kluby starają się je pozyskać i zatrzymać.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w Ameryce Łacińskiej. Kibica, któremu latynoska piłka kojarzy się z Leo Messim i joga bonito, nie powinien oglądać Copa Libertadores. Poziom Flamengo czy Vasco da Gama od poziomu reprezentacji Brazylii dzieli przepaść. Tak samo jest w Argentynie czy Kolumbii. Jeszcze lepiej widać to w Afryce. Reprezentacje z tego kontynentu potrafią przetrzepać skórę aktualnym mistrzom świata, zawodnicy urodzeni na Czarnym Lądzie bywają gwiazdami, ale ilu spośród szanownych Czytelników potrafiłoby bez ściągi podać nazwę chociaż jednego afrykańskiego klubu?
Dla skautów z zachodniej Europy Afryka i Ameryka Łacińska to gigantyczne supermarkety z piłkarzami. Za Atlantykiem jest drożej, za Morzem Śródziemnym taniej, ale na pewno nie trzeba się martwić, że ambicją zawodnika będzie gra we własnej lidze, albo że w obawie przed wzmocnieniem zagranicznego konkurenta klub zatrzyma gracza, jak Bayern Lewandowskiego. Piłkarze chcą jechać do Europy, a prezesi – wyciągnąć jak najwyższą kwotę za transfer. Szefom Barcelony czy Manchesteru United nie spędza też snu z powiek strach przed tym, że ich gwiazdy podkradnie Boca Juniors, albo Colo Colo. Transfery z Europy zdarzają się ewentualnie piłkarzom dorabiającym przed emeryturą (Portugalczyk Deco miał 33 lata, kiedy trafił do Fluminense, Ronaldinho wrócił do ojczystej ligi jako 31-latek, Clarence Seedorf podpisał kontrakt z Botafogo, gdy ukończył 36 lat).
W Polsce, choć talentów jest mniej niż w Brazylii czy Argentynie, sytuacja jest podobna. Od ambicji piłkarza zależy, czy wystarczy mu zarabianie dużych pieniędzy na grzaniu ławy w Niemczech, czy chciałby być drugim Lewandowskim, ale ucieczka z naszej ekstraklasy to marzenie i piłkarzy z Polski, i tych z zagranicy. Wyjeżdża prawie każdy, kto choć trochę się wybija, a sprowadzenie do nas gwiazd ligi włoskiej czy choćby holenderskiej to science-fiction. Z zawodników grających poza Polską można stworzyć kadrę, ale poziom ligi jest siłą rzeczy słaby. Nie ma u nas ani jednego klubu, który na serio próbowałby zbudować drużynę zdolną osiągnąć coś w europejskich pucharach. Dotyczy to nawet Legii Warszawa. W ostatnich sezonach przez skład trzykrotnego mistrza kraju przetoczył się tabun piłkarzy, ale najlepsi nie zostawali. Smutno było słuchać zachwytów nad tym, ile to pieniędzy może dostać za zawodników, którzy strzelali bramki w Lidze Mistrzów. Zamiast korzystać z okazji, jaką była gra w Lidze Europy, Legia pozbyła się całej ofensywy. Dlatego już pierwszy wiosenny mecz, ten z Ajaksem, skończył się jak zwykle – zabrakło niewiele, ale zabrakło. Wszystko to przypomina trochę sytuację Czech z lat 90. Po tym, jak nasi południowi sąsiedzi zajęli drugie miejsce na Euro ’96, na ich piłkarzy rzuciły się europejskie kluby. Czescy zawodnicy radzili sobie w nich bardzo dobrze, (zwłaszcza Pavel Nedved), kadra była mocna, ale Sparta Praga czy Sigma Ołomuniec nigdy nie stały się europejskimi potentatami.
Wiele zmieniło się w ostatnich latach w polskiej lidze. Jednak mentalność zmienić się nie chce. Pod tym względem, mimo upływu lat, ciągle czuć PRL. Nie wiem, czy wystarczy czasu, żeby postkolonialny kompleks w polskiej piłce zanikł. Ale kto wie, może na widok sukcesów reprezentacji prezesom klubów też zamarzy się coś więcej, niż wyprzedanie zawodników na prawo i lewo?
Jakub Jałowiczor