Prezydent USA nie ma dobrej opinii na świecie. Ale za swoje działania odpowiada on przede wszystkim przed Amerykanami.
18.05.2018 12:10 GOSC.PL
Wyprowadzenie Stanów Zjednoczonych z porozumienia nuklearnego z Iranem wywołało fale oburzenia na Donalda Trumpa w różnych miejscach na świecie. Ale musimy na tę decyzję spojrzeć z amerykańskiej perspektywy. Waszyngton nie miał po prostu innego wyjścia. Irańskie zaangażowanie za granicą zaczęło zagrażać bezpośrednio amerykańskim sojusznikom - Izraelowi i Arabii Saudyjskiej. Teheran mógł sobie pozwolić na zaangażowanie w Syrii czy Jemenie dzięki dobrej koniunkturze gospodarczej. A ta dobra koniunktura wynikała właśnie z porozumienia nuklearnego, którego konsekwencją było zniesienie części sankcji nałożonych na Iran.
Irański program atomowy był w pewien sposób szantażem wobec zachodniego świata. Jak się okazało, udanym, gdyż prezydent Obama i szereg zachodnich przywódców zdecydowało się na układy z Teheranem. Jednak w niedługim czasie Irańczycy zaangażowali się mniej lub bardziej bezpośrednio w wojny domowe w Syrii i w Jemenie. Iran nie ukrywa swojej wrogości wobec Arabii Saudyjskiej i Izraela. A te kraje są sojusznikami USA. Aby zachować wiarygodność, Waszyngton musi zapewnić bezpieczeństwo tym krajom. Dlatego prezydent Trump chce nowymi sankcjami osłabić gospodarkę irańską, a tym samym możliwości wojskowego zaangażowania Irańczyków poza granicami swojego kraju.
Wiarygodne mocarstwo musi dbać o dobre relacje z sojusznikami. Oczywiście, jeśli ci również zachowują się w stosunku do niego wiarygodnie. Polityka zagraniczna Izraela czy Arabii Saudyjskiej nie budzi raczej u Amerykanów wątpliwości. Inaczej jest, jeśli chodzi o sojuszników Waszyngtonu z Europy Zachodniej. Francja czy Niemcy pozostają z Ameryką w sojuszu wojskowym, jednak nie wywiązują się ze wspólnie przyjętych założeń dotyczących wielkości wydatków na obronność. Dodatkowo Niemcy i kilka innych krajów Europy angażują się w projekty energetyczne z rosyjskim Gazpromem, podczas gdy wciąż obowiązują zachodnie sankcje wobec Moskwy.
Ale jest w Europie sojusznik Ameryki, wobec którego ta nie może mieć żadnych obiekcji. Polska wspierała Stany Zjednoczone w ich interwencjach bliskowschodnich i wydaje na obronę tyle, ile się zobowiązała w ramach NATO. Jednocześnie Warszawa głośno sprzeciwia się rosyjskim dążeniom neoimperialnym. Wbrew nacechowanym kompleksami opiniom, pojawiającym się gdzieniegdzie w Polsce, nasz kraj ma znaczenie dla Waszyngtonu. Polska leży w ważnym miejscu, na styku interesów rosyjskich i niemieckich. Sojusznik w takim miejscu, przez wieki uważanym z kluczowe nie tylko dla Europy, ale i dla świata, jest czymś nieocenionym.
Niestety, na stosunkach polsko-amerykańskich pojawiła się pewna skaza. Amerykanie nie wtrącają się w wewnętrzne sprawy Izraela czy Arabii Saudyjskiej. Nie wtrącają się nawet w wewnętrzne sprawy nieco mniej pewnych Niemiec czy Francji. Pojawiła się jednak obawa, że Amerykanie mogliby się wtrącić w wewnętrzne sprawy Polski i to w bardzo newralgicznym dla nas miejscu, czyli w kwestiach majątkowych. Taka obawa ze strony Polaków mogłaby obniżyć ich zaufanie do światowego przywództwa Ameryki w niewiele mniejszym stopniu, niż obawy Izraelczyków i Saudyjczyków o brak reakcji na irańskie zaangażowanie w ich sąsiedztwie.
Donald Trump odpowiada przede wszystkim przed Amerykanami. A prawie 10 milionów z nich ma polskie pochodzenie. Wiarygodność relacji polsko-amerykańskich ma więc nie tylko wymiar dyplomatyczny, ale i wymiar odpowiedzialności amerykańskiego prezydenta przed rodakami. Czy w związku z tym Donald Trump ma inne wyjście niż uspokojenie naszych obaw? Obaw przed zmuszeniem Polski nie tylko do działań wbrew swoim interesom w obszarze stabilności finansowej, ale i wbrew zasadom panującym w międzyludzkich relacjach gospodarczych?
Bartosz Bartczak