Arka Noego

Czyli hallmarkowe, biblijne kuriozum.

Gdy w latach ’50 ubiegłego wieku kinu przyszło konkurować z telewizją, hollywoodzcy producenci wpadli na genialny pomysł: zaczęli kręcić spektakularne, kostiumowe giganty, które najlepiej oglądało się na wielkim ekranie (ówczesne prymitywne odbiorniki telewizyjne nie były w stanie konkurować z zapierającymi dech w piersiach kino-projekcjami w technice CinemaScope).

Ben-Hur”, „Kleopatra”, „Dziesięcioro przykazań”… - to właśnie wtedy powstały te kamienie milowe amerykańskiej kinematografii. Co ciekawe, w latach ’90, sytuacja zmieniła się diametralnie. Wówczas to telewizja zabrała się za odświeżanie klasyki, którą Hollywood było już średnio zainteresowane.

Powstał wówczas słynny, współprodukowany przez Rai Uno, ARD, ORF, France 2, czy BSkyB cykl Biblia (od „Genesis. Księgi Rodzaju”, po „Apokalipsę św. Jana”), a także wiele innych „nowoklasycznych” filmów, które na potęgę kręciła stacja Hallmark. Wśród nich m.in. „Kleopatra” Franka Roddama, „Odyseja” Andrieja Konczałowskiego, czy „Alicja w krainie czarów” Nicka Willinga. W 1999 roku Hallmark wyprodukował też „Arkę Noego”.

Reżyserię tego filmu powierzono Johnowi Irvinowi, zaś w obsadzie pojawiły się takie sławy, jak Jon Voight, James Coburn, czy F. Murray Abraham (wszyscy trzej to aktorzy oscarowi). Niestety, na ekranie tego nie widać, zaś scenariusz napisany przez telewizyjnego wyrobnika Petera Barnesa woła o pomstę do nieba.

Biblijny Noe (grany przez Voighta) to na początku filmu tak naprawdę… Abraham. Okazuje się bowiem, że twórcy postanowili „połączyć” te dwie biblijne postacie. I tak: najpierw oglądamy perypetie Noego w Sodomie i Gomorze, zaś po zniszczeniu tych miast mamy część drugą, czyli budowę arki i wielki potop.

Co ciekawe, okazuje się, że podczas potopu nie tylko Noe i jego rodzina uszli z życiem. Przeżył też m.in. przyjaciel Noego, Lot. Co prawda jego żona zamieniła się w słup soli, ale sam Lot ma się świetnie. Ba, został nawet piratem i teraz próbuje dokonać abordażu arki wraz ze swoimi kamratami. Ale nic z tego! Żona Noego (wyjątkowo kiepska kucharka) obrzuca ich bowiem twardymi jak kamień bułkami i tym sposobem piraci zostają pokonani.

Takich scen i gagów jest w tym filmie dużo, duuużo więcej (dominuje humor niczym z show Benny’ego Hilla), ale to nie wszystko. Jest przecież jeszcze cały wątek romantyczno-łóżkowy, w którym synowie Noego (Sem, Cham i Jafet), nie myślą o niczym innym, jak tylko o zaciągnięciu do łóżka swoich ukochanych: Miriam, Rut i Estery. „Młodzi pasażerowie arki (…) przypominają raczej nastolatków z filmu American Pie” – zauważył ks. Marek Lis w leksykonie "100 filmów biblijnych" i trudno się z nim nie zgodzić. Gdy dodać do tego marne efekty specjalne i kiepsko wmontowane w fabułę zdjęcia dokumentalne (przede wszystkim zwierząt przybywających do arki), będziemy mieli pełen obraz tej wielkiej, żenującej filmowej katastrofy.

*

Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego

« 1 »

Piotr Drzyzga