No dobrze, może nie taki zwyczajny. Pomimo upływu lat jestem niezmiennie pod wielkim wrażeniem życiorysów świętych, które przychodzi mi poznawać. I przykład pierwszy z brzegu - Józef Moscati.
Muszę się państwu do czegoś przyznać. Pomimo upływu lat jestem niezmiennie pod wielkim wrażeniem życiorysów świętych, które przychodzi mi poznawać wraz z państwem. I przykład pierwszy z brzegu - Józef Moscati. Zwyczajny mieszkaniec Włoch końca XIX i początku XX wieku. No dobrze, może nie taki zwyczajny, bo jego tato był miejskim urzędnikiem, kiedy nie było to jeszcze utożsamiane z ciepłą posadką.
Ale pomimo względnie dobrego życiowego startu, mógł przecież pokierować swoim życiem dowolnie, prawda? Mógł uznać na ten przykład, że skoro nauka przychodzi mu łatwo, nie musi się bardziej starać. Albo, że śmierć taty, którą dotkliwie przeżył jako siedemnastolatek, to wystarczający pretekst by odrzucić Boga. Albo, że wybór medycyny jako kierunku studiów, ma się wiązać jedynie ze spodziewanymi w przyszłości profitami. Tyle możliwości pokierowania swoim życiem, tyle mielizn i pokus.
A jednak Józef Moscati uniknął ich wszystkich, czym wzbudza mój niekłamany szacunek. Choć studiował medycynę w Neapolu mając za wykładowców wielkich naukowców-ateistów, nie pomieszał wiedzy ze światopoglądem. Choć dosłownie zasypywany był kolejnymi obowiązkami, nigdy nie zaniedbał codziennej Eucharystii i Komunii św. Choć jego koledzy z katedry często kpili z jego religijności, nie wchodził z nimi w słowne utarczki. Zwykł wtedy mawiać : "Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu".
Choć na uniwersytecie specjalizował się w chemii fizjologicznej, nie ograniczył się jedynie do swojej wąskiej dziedziny, wciąż dbając o rozwój. Jest autorem 32 prac naukowych. Choć pracował w szpitalu jako ordynator, w swoim domu, po godzinach pracy i całkowicie za darmo, przyjmował wszystkich pacjentów. Choć miał prawo myśleć o sobie, jak o kimś wyjątkowym, był dosłownie sługą potrzebujących.
Gdy Włochy nawiedziła epidemia cholery, gdy Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor Józef Moscati nie odmówił nikomu pomocy. Choć był dobrą partią do wzięcia, nigdy się nie ożenił. Nie chciał by jego rodzina cierpiała na skutek jego całkowitego oddania się pracy. Bo zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. "Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego" – zapisał w prowadzonym przez całe życie dzienniczku. Zmarł w swoim własnym gabinecie, w przerwie między jedną, a drugą pracą. Św. Józef Moscati. Czy wiecie państwo, kiedy dokładnie miało to miejsce? 12 kwietnia 1927 roku.
Łukasz Tura