Niezależnie od dzisiejszej kultury politycznej w Polsce nie jest i nie powinno być zadaniem premiera, czy prezydenta wpływanie na jakiekolwiek decyzje dot. miejsca lądowania, momentu lądowania, kierunku lotu - mówił w poniedziałek b.premier Donald Tusk. W poniedziałek b. premier złożył zeznania w procesie Tomasza Arabskiego.
Proces Arabskiego i czterech innych urzędników - zainicjowany prywatnym aktem oskarżenia - rozpoczął się przed Sądem Okręgowym w Warszawie w marcu 2016 r. Oskarżeni to, poza byłym szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów z lat 2007-2013, dwoje urzędników kancelarii premiera - Monika B. i Miłosław K. oraz dwoje pracowników ambasady RP w Moskwie - Justyna G. i Grzegorz C. Grozi im do 3 lat więzienia.
Sprawa dotyczy organizacji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. Śledztwo w sprawie tej organizacji umorzyła w listopadzie 2014 r. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Decyzja prokuratury otworzyła drogę prywatnemu aktowi oskarżenia. Oskarżycielami prywatnymi są bliscy kilkunastu ofiar katastrofy - m.in. Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego, Andrzeja Przewoźnika, Władysława Stasiaka, Sławomira Skrzypka i Zbigniewa Wassermanna.
We wrześniu zeszłego roku - na wniosek oskarżycieli - sąd zdecydował się wezwać na świadka b. premiera. Jak już wówczas wskazywał sąd - Tusk to jeden z ostatnich świadków w tej sprawie.
"W kwestii organizacji wizyt - nie leży w kompetencji premiera zajmowanie się stroną logistyczną tego rodzaju przedsięwzięć i inicjatyw" - rozpoczął poniedziałkowe zeznania Tusk. Jak dodał jest "w stanie dość precyzyjnie opisać polityczny kontekst" swej wizyty 7 kwietnia w Katyniu, "w dużo mniejszym stopniu wizyty prezydenta L. Kaczyńskiego". "Politycznie nie odpowiadałem za projekt tej drugiej wizyty" - zaznaczył.
Znaczna część pytań oskarżycieli do ówczesnego premiera, a obecnego szefa Rady Europejskiej, dotyczyła kwestii przyczyn zorganizowania oddzielnych wizyt w Katyniu - premiera 7 kwietnia 2010 r. i prezydenta 10 kwietnia 2010 r.
Tusk pytany, czy pojawiła się możliwość wspólnej wizyty jego oraz prezydenta Kaczyńskiego odpowiedział, że nie miał "takiego sygnału od prezydenta". "Powiem otwarcie: też nie spodziewałem się, aby tego typu inicjatywa ze strony prezydenta miała miejsce, też z racji doświadczeń, jeśli chodzi o tę momentami dość trudną kohabitację, (...) niezależnie od bardzo dobrych osobistych relacji" - zaznaczył b. premier.
"W moich planach i, z tego co pamiętam, w planach prezydenta Kaczyńskiego, nie było wspólnej wizyty" - oświadczył Tusk.
Dopytywany o kwestię "rozdzielenia wizyt" jego i prezydenta powiedział, że "termin +rozdzielenie wizyt+ był terminem publicystycznym, czy politycznym". "Raczej służącym zdyskredytowanie akurat konkretnie mnie i mojego urzędu i dość skutecznie przez te lata pełni taką funkcję raczej propagandową, niż wyjaśniającą cokolwiek z tego, co zdarzyło się wówczas na początku 2010 r." - ocenił.
"Nie planowałem, i prezydent Kaczyński też nie planował, wspólnej wizyty prezydenta i premiera w Katyniu, więc też nie było jakby okoliczności, które by pozwalałyby używać w ogóle tego terminu, jak rozdzielenie tej potencjalnie wspólnej wizyty" - podkreślił.
Jak zaznaczył nie ma "w świadomości, żeby pojawił się jakikolwiek sygnał ze strony prezydenta lub jego ludzi, że są niezadowoleni z jakiegokolwiek aspektu, jeśli chodzi o tak, a nie inaczej wyglądające projekty mojej wizyty, a 10 kwietnia wizyty pana prezydenta".
Pytany o pismo prezydenckiego ministra Mariusza Handzlika z początku 2010 r., w którym Handzlik miał poinformować o tym, że prezydent Kaczyński zamierza wziąć udział w uroczystościach w kwietniu 2010 r. w Katyniu - odparł, że w styczniu 2010 r. pojawiła się taka sugestia ze strony prezydenta.
"Ta informacja, czy ta opinia, pojawiała się także w przestrzeni publicznej, że jest zainteresowany obchodami i być może weźmie w nich udział. W styczniu (2010 r. - PAP) do mnie nie dotarła informacja o dacie i o jednoznacznej decyzji prezydenta, że na pewno weźmie udział i w jakim momencie, jakiego dnia" - powiedział Tusk.
Jak wskazał "10 kwietnia prezydent Lech Kaczyński leciał na czele polskiej delegacji na polskie obchody uroczystości katyńskich. 7 kwietnia ja, jako premier polskiego rządu, leciałem z wizytą rządową, czy roboczą, aby w Katyniu, wspólnie z premierem Putinem, uczcić ofiary katyńskie, a następnie odbyć robocze rozmowy międzyrządowe".
W związku z tymi zeznaniami w poniedziałek w mediach przywoływano wypowiedź Lecha Kaczyńskiego z 4 marca 2010 r. "Ja myślę, że byłoby lepiej, żeby to była wspólna wyprawa prezydenta i premiera, ale jeżeli jest to niemożliwe, to ja jadę w dniu, w którym będą podstawowe uroczystości, a to jest 10 kwietnia" - powiedział wówczas dziennikarzom Lech Kaczyński. Dodał też, że "jest oczywistością, że prezydent musi tam być".
"Politycznie rzecz biorąc prezydent - na pewno dotyczy to prezydenta Lecha Kaczyńskiego - forsował bardzo samodzielną, moim zdaniem na granicy uprawnień konstytucyjnych aktywność zagraniczną. Podejmował decyzje polityczne - podkreślam, mogę tu mówić tylko o kontekście politycznym - często samodzielnie i bez jakichś szczególnych konsultacji z rządem" - mówił w poniedziałek Tusk.
Dodał, że według niego "było to niezgodne z duchem i literą konstytucji, chociaż oczywiście w naszym systemie politycznym nie jest tak łatwo rozdzielić kompetencje rządu i prezydenta". Oświadczył, że jako szef rządu odnosił czasami wrażenie, że samodzielność prezydenta "może przekraczać granice konstytucyjnego ładu".
Były szef rządu zauważył, że zgodnie z ładem konstytucyjnym to rząd polski jest uprawniony przez konstytucję do nakreślania zadań w zakresie polityki zagranicznej prezydentowi. "Nigdy odwrotnie" - podkreślił.
"Wszyscy jesteśmy ofiarami fałszywej narracji, która powstała wiele tygodni po katastrofie, z której miałoby wynikać, że to rząd w ramach także polityki zagranicznej podlegał i powinien wykonywać polecenia prezydenta, bo to jest po prostu nieprawda" - dodał b. premier.
Tusk zaznaczył, że organizacją jego wizyt zagranicznych zajmowało się dość liczne grono urzędników, zarówno z jego ówczesnej kancelarii, jak i MSZ, a jeśli była taka potrzeba - również z innych resortów, zarówno jeśli chodzi o przygotowanie merytoryczne, jak i czysto organizacyjne. "Ale nie jest rolą premiera zajmować się w żadnym wypadku detalami organizacyjnymi" - zastrzegł Tusk.
Oświadczył, że jego wizyta w Katyniu 7 kwietnia "była efektem, w sposób bezpośredni, zaproszenia przez ówczesnego premiera Federacji Rosyjskiej Władimira Putina". "A pośrednio była efektem polityki, jaką mój rząd przyjął w relacjach z Federacją Rosyjską, znacznie wcześniej zanim do tej wizyty doszło" - dodał.
Zapytany, czy przed swą wizytą w Katyniu miał świadomość w jakim stanie znajduje się lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku Tusk odpowiedział, że nie miał wiedzy, żeby "to się wiązało z jakimkolwiek ryzykiem". "Miałem w pamięci fakty lądowania samolotu z polskimi delegacjami na tym lotnisku w przeszłości, włącznie z prezydentami Rzeczpospolitej" - zaznaczył.
"To, co w pamięci mi zostało, to tylko ta świadomość, że lotnisko, które na co dzień jest nieczynne, na tego typu okoliczności jest przygotowywane i że nie wiąże się to z żadnymi zagrożeniami" - podkreślił b. premier. Dodał, że "niezależnie od tego, jaka kultura polityczna panuje dzisiaj w Polsce na ten temat - nie jest i nie powinno być zadaniem premiera, czy prezydenta wpływanie na jakiekolwiek decyzje dot. miejsca lądowania, momentu lądowania, kierunku lotu, charakteru maszyny, doboru maszyny".
Tusk pytany, kto zdecydował o tym, że oba lądowania - 7 i 10 kwietnia - odbędą się na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj podkreślił, że odpowiedzialne za to są służby bezpośrednio związane z lotnictwem, a "w tym przypadku pułk".
Dopytywany, czy Rosjanie odradzali wówczas lądowanie na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj, Tusk odpowiedział, że do niego takie informacje nie docierały. "Nawet gdyby były (sugestie, żeby nie lądować na lotnisku w Smoleńsku - PAP), to ja i tak polegałbym na decyzjach z polskiej strony. (...) To przecież nie mogła być kwestia doradzania, czy sugerowania - albo można lądować i wtedy jest decyzja, że można, albo nie można i wtedy jest decyzja, że nie można. To nie podlega negocjacjom czy nie powinno podlegać naciskom o charakterze politycznym" - podkreślił Tusk.
"Bezpośrednio mogę ocenić, czy wydać opinię na temat pracy ministra Arabskiego. (...) Zarówno wtedy, jak i dzisiaj oceniam jego pracę jak najwyżej" - powiedział b. premier w kolejnym wątku swych zeznań zapytany, czy po katastrofie Arabski został w jakikolwiek sposób ukarany dyscyplinarnie za podejmowane wówczas decyzje.
Tusk dodał, że jest mało prawdopodobne, aby Arabski był wówczas ukarany, choć jak zaznaczył mogło to umknąć jego pamięci. "Ale wydaje mi się to mało prawdopodobne; a na pewno ja nie miałem krytycznej oceny i nie mam do dziś krytycznej oceny działań ministra Arabskiego" - powtórzył.