O tym, czy posłuszeństwo jest ślepe i dlaczego Kościół funduje mistykom bolesne przesłuchania, z ks. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Marcin Jakimowicz: Zapowiadał się spokojny dzień. Biskup Raffaello Carlo Rossi, Toskańczyk z Pizy, otworzył kopertę i zadrżał. W piśmie Świętego Oficjum przeczytał: „Zlecamy Waszej Ekscelencji wizytację kanoniczną w San Giovanni Rotondo”. Miał „rozpracować” stygmatyka, o którym szeptała cała Italia. Chciałby Ksiądz być na jego miejscu?
Ks. Robert Skrzypczak: Wielu ludzi, którzy służyli Kościołowi, poddawanych było próbie wiary, pokory. I nie była ona związana z tym, że ci, którzy prześladowali mistyków, mieli jakieś złe intencje. Nie było to też związane z jakąś nieprawidłowością w nauczaniu czy wadą osób obserwowanych. To misterium. Biskup Carlo Rossi miał trudne zadanie...
Po drugiej stronie barykady stanęła również postać niezwykle szanowana, teolog i lekarz: franciszkanin o. Agostino Gemelli. To od jego imienia wzięła nazwę słynna rzymska klinika. „Stosuje samookaleczenia. Jest oszustem i psychopatą – pisał o stygmatyku. – Interwencja władz kościelnych jest bardziej niż konieczna”. Był przekonany, że musi uwolnić Kościół od fenomenu o. Pio: histeryka religijnego i szarlatana. Trudno nam dziś zrozumieć niechęć Jana XXIII do o. Pio. Podobnie jak trudno po ludzku zrozumieć postawę jezuitów w stosunku do błogosławionego Antonio Rosminiego (1797–1855), który w pewnym momencie był uznany za heretyka, zmarł jako heretyk, a jego dzieło zostało potępione. Mimo to przez 150 lat pojawiały się uzdrowienia i cuda za jego wstawiennictwem. Trudno zrozumieć ogromne uprzedzenie do przesłania o Bożym miłosierdziu czy niechęć inkwizycji do Dolindo Ruotolo, kapłana z Neapolu…
Łatwo się zagalopować i nazwać przełożonych (w tym samego papieża) narzędziem szatana. Ile razy spotykałem takie określenia…
To interpretacje grubiańskie, nie biorące pod uwagę wiary. Jeśli spojrzymy na takie prześladowania jedynie po ludzku, doprowadzi nas to do wniosku: skoro taki biedny o. Pio zasłużył sobie na tak surowy osąd ze strony padre Gemellego, to znaczy, że miał coś za uszami. Takim fałszywym tropem podążył kilka lat temu badacz z Uniwersytetu Turyńskiego, który zarzucił o. Pio oszustwo. Nazwał go wręcz „pirotechnikiem”.
Fragment przesłuchania stygmatyka: „Czy Ojciec przysięga na Świętą Ewangelię, że nigdy nie spowodował żadnych zmian na swojej skórze?”. „Przysięgam, na miłość Boską. Na miłość Boską! O, jakże byłbym wdzięczny Panu, gdyby mnie od tego uwolnił!”.
Świat nie zrozumie prześladowania świętych przez instytucje Kościoła. Będzie tonął w przypuszczeniach: skoro osoby te wzbudzają taką niechęć, potrzebę zamknięcia ust, musi być „coś na rzeczy”. Wielogodzinne spowiadanie przez o. Pio nazywano próbą duchowego uwodzenia. Próbowano w sposób freudowsko-seksistowski interpretować jego relację z niektórymi córkami duchowymi. Dlaczego? „Bo musi być coś na rzeczy”. Podobne ataki przyjmował zresztą ks. Dolindo. Skoro został poddany wieloletnim procesom Świętej Inkwizycji, musiał być heretykiem. Tak uzna świat. Skutek musi mieć przyczynę.
Tak zareaguje świat. A jak uzna katolik?
Zrozumie, że prześladowania przez Kościół są dopuszczone przez Boga. Trzeba do tego założyć okulary wiary. Próba wiary jest konieczna, by objawiło się dzieło Boga, oczyszczone z ludzkich ułomności i naleciałości…
Gdy przychodzi prześladowanie z zewnątrz, łatwo nakleić sobie łatkę męczennika. Prześladowanie przez swoich boli bardziej…
Boli bardziej, bo bardziej objawia się w nim dzieło Boga. I o. Pio, i ks. Dolindo, i ks. Rosmini, i s. Faustyna przyjmowali te kary z ogromną pokorą…
Jeden ze świadków w procesie beatyfikacyjnym powiedział: „O. Pio płakał, ale był najposłuszniejszy”.
Musimy zrozumieć, że Kościół-matka jest narzędziem Boga, który dopuszcza cios wymierzony w jednego ze swych synów. Po to, by okazało się, że w tym człowieku naprawdę żyje Chrystus, który poddaje się doskonale woli Boga. Taki człowiek wybiera wolę Boga, a nie swe własne dzieło, dorobek, opinie na własny temat. To próby, które Bóg dopuszcza na ludzi wyższego kalibru duchowego. Do jednego z ojców pustyni przyszedł młodzieniec i skarżył się: „Bardzo trapi mnie demon”. Starzec odpowiedział: „Ciebie? Ciebie trapi ciało i jego pożądliwości. Demon może kusić ludzi pokroju Mojżesza”. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC}
Świat zarzuca nam, katolikom, że nasze posłuszeństwo jest ślepe. To argument tych, którzy omijają kościoły szerokim łukiem. Wyłączacie myślenie – szydzą kobiety reklamujące „Wysokie Obcasy”, przedstawiające się jako „nieposłuszne nikomu”.
Nieporozumienie bierze się stąd, że mylimy posłuszeństwo z uległością. Uległość to klimat dzisiejszych korporacji, które domagają się od pracownika całkowitej dyspozycyjności. Ma poświęcić wszystko ze względu na firmę. Kolektyw jest ważniejszy od osoby. Podobnie jest w islamie. Sama jego nazwa oznacza „uległość”. Człowiek ma poddać się ślepo prawu, które zostało przekazane przez Mahometa. W chrześcijaństwie nie ma uległości. Jest posłuszeństwo. A ono jest zawsze związane z miłością: do Chrystusa, do Kościoła. Nie do Kościoła ubranego w piuskę czy koloratkę, ale do Kościoła, który jest moją matką, w którym dostałem życie Boże, wiarę…
Ksiądz Skrzypczak dostaje od przełożonych dekret, który mu nie odpowiada, a jednak nie tupie nogami… To nie jest uległość?
Nie. To jest związane z tym, że kiedyś włożył swoje ręce w dłonie biskupa i w całkowitej wolności przyrzekł posłuszeństwo Kościołowi.
A jeśli widać jak na dłoni, że przełożony się myli? Co zrobić? Dyskutować? Wiedzieć swoje, ufając, że z tej pomyłki Bóg wyprowadzi dobro?
Mogę zareagować, jeśli myli się w kwestii istotnej, dotyczącej mojej relacji z Bogiem. Ojcowie pustyni powtarzali, że chrześcijanin nie powinien się gniewać, bo nie jest to zgodne z nauką o miłości nieprzyjaciół. Może to zrobić w przypadku, gdy ktoś chce go odwieść od miłości do Jezusa. Wtedy ma prawo się zdenerwować. Paweł napisał wprost: „Kto nie postępuje w zgodzie z sumieniem, ten grzeszy”. Kard. Newman przedstawił to w jednym z listów: „Jeśli będę mógł wznieść toast za papieża, to chcę to uczynić, ale najpierw wypiję za sumienie”. Na ten przykład często powoływał się Benedykt XVI, mówiąc, że nie ma czegoś takiego jak automatyczne, ślepe posłuszeństwo. Nie jesteśmy cyborgami, członkami korporacji. Jesteśmy ludźmi, pokochanymi przez samego Boga. Jeśli wyrażam moje posłuszeństwo, robię to ze względu na przekonanie, że Bóg jest Panem historii i zawsze będzie działał na moją korzyść. Nawet jeśli coś wydaje się niekorzystne, On może to obrócić na moje lub czyjeś dobro. To boli, ale jest konieczne. Aktywiście trudno zaakceptować to, gdy Bóg powie: „Stop. Zatrzymaj się”. Czasami zrobi to dekretem, czasami wirusem, czasami wizytą u kardiologa. Nie jest to, oczywiście, przyjemne. Posłuszeństwo polega na tym, że w takim momencie powiem: „Ty jesteś Panem mojej historii. To nie ja wykrwawiłem się za innych ludzi. Działaj. Nawet jeśli będzie bolało”.
Ludzie po lekturze książek o ojcu Pio czy ks. Dolindo mówią: „Zobaczcie, jak oni byli prześladowani przez Kościół”. Słyszałem takie hasła wielokrotnie. Z bardzo pobożnych ust. Sytuacja jak na ringu: biedny mistyk kontra machina Kościoła…
Pierwsza zasada? Nie osądzać. Nie można z naszego punktu widzenia osądzać wydarzeń, które zdarzyły się wcześniej. Fundamentalne w postaciach, o których rozmawiamy, jest to, że przyjmowały kary z pokorą. A przecież nieraz odebrane im zostało nawet dobre imię. Oberwałem, mam sińce, ale nie rozdrapuję ran, nie osądzam. Kiedy ks. Rosmini wracał z Rzymu zbity jak pies, jego współbracia mówili: „Wyglądał jak kapitan pobitej floty”. Ale ten człowiek nie powiedział ani jednego cierpkiego słowa skargi na temat Kościoła! Ks. Dolindo mówił: „Pokochałem Kościół, który zranił głęboko moje kapłaństwo”. To pokazuje, że w tych ludziach naprawdę żył Chrystus. Po ludzku taka reakcja jest przecież niemożliwa. Nie szukali rewanżu, zemsty, nie udowadniali za wszelką cenę swych racji.