Trzeba przewidywać możliwe kłopoty, zanim zaskoczy nas artykuł o „antysemityzmie AK” w „New York Timesie” czy „Washington Post”.
23.02.2018 17:39 GOSC.PL
Mam poważne obawy, że tegoroczny Dzień Wyklętych nie upłynie spokojnie. Prawie za każdym razem zdarzały się jakieś prowokacje – dla niektórych lewicowych polityków 1 marca to dzień uroczystego wrzucania do internetu tekstów o „bandytach” – ale zasadniczo nie psuło to święta. Pamięć o żołnierzach powojennego podziemia jest dziś zbyt mocna, żeby zaszkodziło jej kilka wpisów na twitterze.
W tym roku może być gorzej. Pojawiające się ostatnio teksty o Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ mogą być tego zapowiedzią. Rozpętana przed miesiącem wojna o historię to dobra okazja do rozróby, która może rozlać się za granicę. W przeszłości zdarzało się oskarżanie polskich partyzantów o pogromy, czego przykładem sprawa Ejszyszek. W 1944 r. oddział AK miał tam zlikwidować oficera NKWD, ale zamiast niego w strzelaninie zginęła żona i syn lokalnego kolaboranta sowieckiej bezpieki. NKWD stwierdziła, że akowcy dopuścili się pogromu, a na te ustalenia bez skrępowania powoływała się autorka wydanej w latach 90. książki.
Mam nadzieję, że się mylę, a 1 marca będzie można spokojnie uczcić Wyklętych. Polska musi być jednak przygotowana na nową falę zamieszania. Nie chodzi mi o to, żeby prewencyjnie oskarżać kogoś o manipulacje, zanim jeszcze zdąży cokolwiek zrobić. Trzeba po prostu przewidywać możliwe kłopoty, zanim zaskoczy nas artykuł o antysemityzmie AK w „New York Timesie” czy „Washington Post”. Cieszę się, że polskie ministerstwa zaczynają robić to, co do nich należy, czego przykładem plany uruchomienia w Nowym Jorku muzeum Polaków Ratujących Żydów. Na razie jednak, jak pokazała afera z oszczerczym wobec naszego kraju spotem fundacji Rudermanów, Polska ciągle jest w defensywie.
Jakub Jałowiczor