W tym roku Środa Popielcowa wypada w walentynki. Dzień postu, pokuty, modlitwy i posypywania głów popiołem zderzy się ze świeckim, raczej frywolnym świętem. Kolejna odsłona walki postu z karnawałem?
Zacznijmy od tego, że walentynki niespecjalnie są świętem chrześcijańskim. Choć, owszem, teoretycznie chodzi o św. Walentego, biskupa i męczennika, którego uznaje się za patrona epileptyków i zakochanych. Jego życie obrosło tyloma legendami, że dziś trudno dociec, kim był naprawdę i dlaczego właśnie jemu przydzielono patronat nad zakochanymi. Współczesne obchody tego święta nie mają wiele wspólnego ani z samym św. Walentym, ani ze świętością. To raczej typowy wytwór zachodniej popkultury. Święto silnie skomercjalizowane, wpisujące się doskonale w wizję erotyki uwolnionej od zobowiązań do małżeństwa, płodności, odpowiedzialności. Katolicka Agencja Informacyjna przed 14 lutego rutynowo puszcza w świat depeszę zaczynającą się od zdania: „Walentynki, święto zakochanych, niesłusznie bywają stawiane w jednym rzędzie z Halloween jako kolejny eksportowany produkt kultury anglosaskiej”. Moim skromnym zdaniem porównanie Halloweenu z walentynkami jest zasadne. Tak jak Halloween jest strojeniem sobie żartów ze śmierci, tak walentynki są w gruncie rzeczy strojeniem sobie żartów z miłości. I wcale nie o to chodzi, że chrześcijanie to smutasy, które nie potrafią się bawić, żartować czy cieszyć miłością. Rzecz w tym, że współczesna popkultura zamienia wszystko w jeden wielki happening. Zagłusza poważną rozmowę na najważniejsze tematy. Zamiast radości oferuje rozrywkę. I tym samym, paradoksalnie, zabija radość.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz