Stefan Hula zajął czwarte miejsce w konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich w Zakopanem. To jego najlepszy wynik w karierze. Wygrał Słoweniec Anze Semenic. Kamil Stoch był 38. i stracił prowadzenie w klasyfikacji generalnej cyklu.
Po sobotnim rekordzie przebudowanej Wielkiej Krokwi w wykonaniu Stocha (141,5 m) i zwycięstwie biało-czerwonych w konkursie drużynowym w niedzielę nie było na skoczni prawdopodobnie nikogo, kto przewidziałby taki scenariusz rywalizacji indywidualnej. Lider PŚ miał walczyć o 27. wygraną w karierze i piątą przed zakopiańską publicznością, czym wyrównałby osiągnięcie Austriaka Gregora Schlierenzauera.
Zamykający stawkę Polak trafił co prawda na słabe warunki wietrzne, ale nie krył, że skok nie był udany. Osiągnął jedynie 108,5 m, co wystarczyło na 38. pozycję. Ostatnio tak nisko uplasował się w 31 stycznia 2016 roku w Sapporo.
"Popełniłem jakiś błąd. Dostałem dużo powietrza za progiem, trochę mnie to wyhamowało. W końcówce natomiast powietrza nie było w ogóle. Czuję trochę gorycz, drobny zawód i rozczarowanie, ale tak bywa. Chcę już iść znowu na skocznię i oddać dobry skok. Wiem jednak, że tę szanse będę miał dopiero za niecały tydzień" - powiedział podwójny mistrz olimpijski z Soczi.
Jak przyznał, nie miał żalu do sędziów. "Te zawody się odbyły, a każdy mierzył się z tym, co miał. Niektórzy sobie rady nie dali. Nie da się ukryć, że jedni mieli więcej szczęścia, a inni mniej, ale ja nie mam na co narzekać" - zaznaczył.
Brak awansu do finałowej "30" i w konsekwencji punktów PŚ kosztowały go utratę pozycji lidera cyklu. Na pierwsze miejsce awansował dziesiąty w niedzielę Niemiec Richard Freitag, który z dorobkiem 737 punktów o cztery wyprzedza Polaka. Niemiec, który miał być najgroźniejszym rywalem Stocha w walce o zwycięstwo, także nie może być zadowolony. W pierwszej próbie osiągnął 129,5 m i na półmetku był siódmy. W drugiej doleciał co prawda do 137. m, ale otrzymał niskie noty od sędziów, co nie pozwoliło mu awansować w klasyfikacji.
Bohaterem polskiej ekipy okazał się Hula. Przeżywający w wieku 31 lat najlepszy okres w karierze zawodnik był liderem po pierwszej serii, w której uzyskał 132 m. Po skokach rywali powtórzenie wyniku w finale dałoby mu na pewno miejsce na podium, a może i pozwoliłoby marzyć o zwycięstwie, ale skoczył "tylko" 129,5 m. Zajął czwarte miejsce, najwyższe w karierze, choć najbardziej nielubiane przez sportowców. Po minach czekających na niego na zeskoku kolegów z kadry widać było żal straconej szansy, gdyż "Stefankowi" zabrakło to trzecie lokaty 0,3 pkt.
"W drugiej próbie popełniłem mały błąd na progu i niestety odrobinę zabrakło. Co zrobić...? Czuję trochę rozczarowanie, ale gdyby ktoś mi powiedział wcześniej, że wygramy <<drużynówkę>>, a indywidualnie będę czwarty, to brałbym taki wynik w ciemno" - przyznał.
Nieoczekiwanym zwycięzcą został Semenic. 134,5 m w pierwszej próbie dało mu piątą pozycję, a trzy metry dłuższy skok w finale wywindował go na pierwszą. Skorzystał nie tylko na słabszym wyniku Huli, ale i będących przed nim na półmetku młodego Norwega Mariusa Lundvika i czterokrotnego złotego medalisty olimpijskiego Szwajcara Simona Ammanna.
24-letni Słoweniec wcześniej najlepiej zaprezentował się na mamucie w Bad Mitterndof, gdzie był ósmy. W Zakopanem pierwszy raz wskoczył indywidualnie na podium i od razu na najwyższy stopień.
Drugi był Niemiec Andreas Wellinger, któremu służy polskie powietrze. W niedzielę 19. raz ukończył konkurs w "trójce", ale już po raz czwarty w Zakopanem bądź Wiśle, gdzie cztery lata temu wygrał. Trzecią lokatę zajął Słoweniec Peter Prevc. Niedawny dominator światowych skoczni czekał na podium od 11 lutego 2017, kiedy w Sapporo podzielił się zwycięstwem z Maciejem Kotem.
Na siódmej pozycji uplasował się Dawid Kubacki, 14. był Maciej Kot, 28. Piotr Żyła, a 30. Tomasz Pilch. Siostrzeniec Adama Małysza wywalczył pierwszy pucharowy punkt.
Najdłuższy skok w konkursie oddał Junshiro Kobayashi. Japończyk w finale doleciał do 140. metra, ale odległość zawdzięcza głównie silnemu podmuchowi pod narty. Sędziowie odjęli mu z tego powodu aż 16,8 pkt i choć osiągnął 16,5 m więcej niż w pierwszej serii, zajął 11. miejsce.
Oprócz Stocha, szybko z walki o wysokie lokaty odpadli m.in. Schlierenzauer, Norweg Andreas Stjernen czy Słoweniec Domen Prevc.
Przed igrzyskami olimpijskimi w Pjongczangu skoczków czekają jeszcze 3 i 4 lutego zawody w niemieckim Willingen.