Niedawno miałem okazję przetestować na samym sobie, jak działa używanie argumentu „z heretyka”.
23.01.2018 11:47 GOSC.PL
Dwa miesiące temu zauważyłem w komentarzu, że przez pół tysiąca lat my i protestanci wytykaliśmy sobie błędy i jakoś nie doprowadziło to do niczego konstruktywnego. We wzajemnej wrogości przemijały kolejne pokolenia i nic się nie zmieniało. Sobór watykański II zmienił tę sytuację – przyjął kurs na pojednanie między wyznaniami chrześcijańskimi. Na spotkanie, rozmowę, a nade wszystko modlitwę. Wtedy wielu katolików i wielu protestantów zauważyło, że „tamci” nie są potworami ani diabłami wcielonymi. Przeciwnie – stwierdzili, że „tamci” także kierują się wiarą i że Duch Święty też u nich działa.
Po tym stwierdzeniu otrzymałem nieco opinii z krytyką od gorliwych chrześcijan z obu stron. Katolicy utrzymywali, że znają takich, co się nawrócili wskutek napominania i przekonywania, że tkwią w herezji. Osobiście nie wierzę w istnienie takiego przypadku, ale nawet gdyby się zdarzył, czy to oznaczałoby jakiś przełom i rozwiązanie problemu?
Dla mnie jednak znaczący był list „chrześcijanina ewangelicznego”, który zaprezentował podobnie nieprzejednaną postawę, tylko z drugiej strony. Poinformował mnie, że „Kościół Rzymski jest nierządnicą”, że tkwię w bałwochwalstwie i wezwał do nawrócenia.
I wiecie państwo, że mnie nie przekonał? Jeśli coś osiągnął, to jakąś emocjonalną niechęć do siebie i myśl, że – jeśli podobnie myślą inni członkowie jego zboru – nie ma sensu prowadzenie z nimi żadnego dialogu. Pociągnąłem jednak korespondencję, dzięki czemu dowiedziałem się, że to były katolik. I to mi coś wyjaśniło, bo jak ktoś był katolikiem, to prawie zawsze jest agresywny wobec Kościoła katolickiego. Musi choćby przed samym sobą usprawiedliwić swój krok, pokazując, jak straszną „nierządnicę” porzucił. Pan ten jednak za nic nie chciał podać, z jakiego zboru konkretnie jest, może dlatego, że poinformowałem go, iż chciałbym przekazać jego wspólnocie naszą korespondencję. Chyba jednak nie był pewny, czy jego współwyznawcy podzielają jego „otwartość” na inaczej wierzących.
Piszę o tym, bo dzięki temu panu miałem okazję przetestować na samym sobie, jak działa używanie argumentu „z heretyka” (tu konkretnie z bałwochwalcy). W takim wypadku adwersarz musi się przynajmniej wewnętrznie zamknąć, a najprawdopodobniej też obrazić i skłonić do wzajemności w tego rodzaju uprzejmościach.
W tygodniu modlitw o jedność chrześcijan nie chodzi o przeciąganie kogokolwiek na swoją stronę. Nie chodzi o pokazanie, kto ma rację. Chodzi raczej o wspólne uświadomienie sobie, że wszyscy zgadzamy się co do tego, że Bóg ma rację.
Nie mam pojęcia, jak się to ma stać, żebyśmy byli jedno w każdym wymiarze, również doktrynalnym, bo przecież nie zrezygnujemy z tego, o czym wiemy, że jest prawdą. Ale wiem, że modląc się razem i okazując sobie pełną szacunku miłość, jesteśmy wszyscy razem bliżej Jezusa Chrystusa. A Jezus szuka zagubionych owiec. I bierze je na ręce, a nie wytyka im, że są zagubione.
Franciszek Kucharczak