Nie ma co ukrywać - wielodzietność kojarzy się wielu ludziom z biedą. Niestety takim opiniom sprzyjała dotychczas statystyka, także ta dotycząca ludności świata. Wysoką dzietnością charakteryzowały się zazwyczaj państwa pozostające na słabszym poziomie rozwoju. Ale chyba coś zaczyna się zmieniać.
Przed horrorem spadającej liczby ludności będzie stawać coraz więcej narodów. Statystycznie rzecz biorąc za winnego można uznać wzrost bogactwa. W kolejnych krajach, które osiągały coraz wyższy poziom rozwoju gospodarczego, spadał wskaźnik urodzeń. A jeśliby spojrzeć na listę państw z najwyższym wskaźnikiem dzietności, pierwsze miejsca będą okupować kraje takie jak Niger, Somalia, Mali czy Czad. Czyli kraje wciąż skrajnie biedne. Niestety, wyobrażenia o biedzie w skali świata pokrywają się z wyobrażeniami w najmniejszej skali. Wielodzietna rodzina to dla nas wciąż uosobienie biedy. Ale chyba zaczyna się coś zmieniać.
Ostatnio sukcesy we wzroście dzietności ogłaszają Chiny. W zeszłym roku miało się urodzić ponad 17 milionów małych Chińczyków. Odkąd rząd w Pekinie zerwał z polityką jednego dziecka, Państwo Środka osiąga lepsze wyniki we wzroście demograficznym niż Polska. Jednocześnie z informacjami z Azji kontrastują informacje z Europy. Problem niskiej liczby urodzeń zaczyna pukać nawet do drzwi Francuzów. Tak więc mamy szybko rozwijające się Chiny, w których rośnie liczba urodzonych dzieci i mamy będącą w kryzysie Francję, w której liczba urodzeń zaczyna spadać. Trochę może więc to zaburzyć nam dotychczasowy obraz światowej demografii.
Prawdziwy jednak kontrast, zaprzeczający naszym wyobrażeniom o biedzie i dzietności, stanowi Izrael. Nie ma co ukrywać, że między społecznością arabską i żydowską w tym kraju istnieją spore różnice w poziomie zamożności na niekorzyść tej pierwszej. Te różnice powinny więc być widoczne w poziomie dzietności. I jeszcze kilkanaście lat temu tak było. Na jedną Żydówkę w wieku rozrodczym przypadało 2,66 dziecka, na Arabkę – prawie dwa razy więcej. Teraz te proporcje się już prawie wyrównały i wynoszą nieco ponad troje dzieci na kobietę w obu tych społecznościach. Oznacza to, że wśród bogatszych Żydów dzietność wzrosła, a wśród biedniejszych Arabów spadła.
Jeśli ująć sprawę czysto logicznie, świadoma minimalizacja liczby potomstwa jest niemądrą strategią. Wychowanie dzieci i tym samym przedłużanie ciągłości naszej rodziny jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. I chyba powoli dociera to do Polaków. Pomyślmy o rodzinach wielodzietnych w naszym otoczeniu. Jak wiele z nich to są rodziny ponadprzeciętnie zamożne. I to zjawisko zaczyna być zauważalne w statystykach. Powoli też zmienia się sytuacja w skali światowej. Krajom szybko rozwijającym się coraz częściej udaje się zwiększać liczbę urodzeń. A kraje, które borykają się długotrwałym kryzysem, jak Włochy, Japonia czy Mołdawia, szorują po dnie rankingów dzietności.
Nie ma szans na utrzymanie szybkiego rozwoju bez wzrostu liczby ludności. Przez wieki szybki wzrost gospodarczy wiązał się z szybkim wzrostem liczby ludności. Zmieniło się to tak naprawdę kilkadziesiąt lat temu. Jednak powiązanie wielodzietności z biedą było chyba tylko chwilową aberracją. Już niedługo rodziny z dużą liczbą dzieci mogą kojarzyć się z zaradnością i przedsiębiorczością rodziców. A narody z rosnącą dzietnością mogą kojarzyć się z dobrą ich organizacją, pozwalającą zapewnić wsparcie rodzinom. Jak to to ma miejsce chociażby w kraju będącym wzorem dobrego zorganizowania, czyli Izraelu.