„Botoks” pokazałbym wszystkim zwolennikom „czarnych marszów”
Filmu Patryka Vegi reklamować nie trzeba. Już ma rekordową widownię. Jednocześnie trzeba otwarcie powiedzieć, że nie jest to film dobry. Vega wrzucił do swego scenariusza zbyt wiele tematów, aby zbudować wspólną i przekonywującą narrację. Mamy więc problemy służby zdrowia, znieczulicę, korupcję i moralną degrengoladę przedstawianych tam lekarzy. Jest ważna i zasługująca na odrębną analizę kwestia obecności wielkich zachodnich koncernów na rynkach farmaceutycznych, korumpujących lekarzy bonusami z tytułu przepisywanych przez nich leków, propozycjami intratnych szkoleń oraz egzotycznych wycieczek. W tle pokazany jest dramat opuszczonych i okłamywanych kobiet, ulegających kultowi pięknego ciała, co powoduje, że gotowe są poddawać się najbardziej absurdalnym zabiegom, aby poprawić swoje ego. Jest wreszcie kwestia in vitro, z całym przemysłem zarabiającym na tej metodzie oraz skalą moralnych problemów wynikających z jej stosowania.
Jak to zwykle u Vegi, który nie uznaje żadnych półtonów oraz innych dźwięków jak tylko łomot, wszystko jest przerysowane, utopione w brutalności i chamstwie. Nie wiem, czy jest w tym filmie chociaż jedna dłuższa sekwencja, w której dialog nie byłby nasycony wulgaryzmami, szczególnie szokującymi w ustach młodych dziewczyn. Właściwie trudno mieć sympatię do jakiegokolwiek z bohaterów „Botoksu”. Wszyscy wywołują mniejszą lub większą odrazę. Czy tacy jesteśmy? Vega nie kłamie. Tacy bywamy. Problem filmu polega na tym, że Vega z incydentów tworzy całość, mówiąc: jesteśmy tylko tacy.
Artysta ma prawo do karykatury, ale nawet wtedy trzeba zachować miarę. Vega jej nie ma. Jest w tym filmie jednak coś, co powoduje, że trudno pominąć go milczeniem.
Niewątpliwie centralnym problemem „Botoksu” jest relacja do poczętego życia. Vega jako pierwszy twórca pokazuje, że aborcja jest po prostu brutalnym zabijaniem bezbronnego życia. Zabójstwem zaplanowanym, cynicznym, dokonywanym z rozmysłem, dla pieniędzy. Scena, w której pokazywana jest aborcja jakiej dokonuje kobieta, gdyż nie chce urodzić dziecka z zespołem Downa, jest wstrząsająca. Kiedy lekarka dokonująca aborcji wyjmuje dziecko, rodząca matka pyta, czy ono żyje. „Tak” - odpowiada spokojnie lekarka. „Chce się Pani z nim pożegnać?". Twarz rodzącej jest odpowiedzią na to pytanie. Później żywe jeszcze dziecko jest kładzione na tacy i wyniesione do pomieszczenia, gdzie ma umrzeć. Kiedy dziecko nie umiera, a pielęgniarka nie wie co robić i pyta o to lekarkę, słyszy, aby wzięła poduszkę i je udusiła.
Vega bez znieczulenia pokazuje, że aborcja deprawuje moralnie wszystkich, którzy w tym uczestniczą: rodziców dziecka, przede wszystkim kobietę, lekarzy i cały personel medyczny. Nic po tym nie będzie już takie samo. Nawet jeśli sumienie będzie zagłuszane na wiele sposobów.
Przypadek sprawił, że „Botoks” trafił na ekrany w rocznicę „czarnego marszu”, kiedy środowiska zwolenników aborcji znów wyszły na ulicę zapowiadając, że zrobią z tego jeden z głównych tematów debaty politycznej w Polsce. Chciałbym, aby ich zwolennicy obejrzeli „Botoks” i zastanowili się nad wszystkimi konsekwencjami swoich postulatów. W tym sensie „Botoks” jest najważniejszym filmem politycznym, jaki w tym roku wszedł na polskie ekrany. Reklamują go zręcznie zmontowane trailery, sugerujące komediowy charakter filmu. Rzeczywiście, w czasie kilku epizodów w sali kinowej rozległ się śmiech. Po seansie jednak nikt się już nie śmiał.
Andrzej Grajewski W redakcji „Gościa Niedzielnego” pracuje od czerwca 1981 r. Dziennikarz działu „Świat”. Doktor nauk politycznych, historyk. Autor wielu publikacji prasowych i książek – m.in. „Wygnanie” oraz „Agca nie był sam: wokół udziału komunistycznych służb specjalnych w zamachu na Jana Pawła II”.