Cieszy, że postanowienie o ograniczeniu władzy rodzicielskiej rodziców z Białogardu zostało uchylone. Jednak sama sytuacja stała się groźnym precedensem. I wobec zaistniałej sytuacji, należy zadać publicznie kilka pytań.
Pytanie pierwsze. Jak to jest, że państwo dopuszczające aborcję eugeniczną, dające wybór rodzicom chorego dziecka, czy chcą zachować ciążę czy nie, jednocześnie nie daje wyboru co do procedur medycznych typu podanie, lub nie, noworodkowi witaminy K? Notabene nie informując rodziców o możliwych (możliwość nie zakłada pewności) negatywnych skutkach podania tejże.
Pytanie drugie. Dlaczego rodzice, którzy tuż po przyjściu dziecka na świat odmawiają natychmiastowych szczepień nieprzebadanego gruntownie dziecka (!), często przechodzą ciężką drogę ostracyzmu, lekarskiej bezduszności i pokazywania palcami jako "wyrodni"? Zaznaczam, nie chodzi tu o całkowitą rezygnację ze szczepień, lecz przesunięcie ich w czasie. Chodzi o MOŻLIWOŚĆ WYBORU. Tak jak w większości rozwiniętych krajów Europy Zachodniej. Tam noworodków po prostu się nie szczepi, czekając na gruntowne przebadanie dziecka, np. przez neurologa dziecięcego.
Pytanie trzecie. Dlaczego w wielu przychodniach bardzo silnie, wręcz histerycznie, przestrzega się terminowości "kalendarza szczepień"? Na tyle agresywnie, że według wielu lekarzy przeziębienie nie jest przeciwwskazaniem do szczepienia. Dziecko ma katar? "Proszę pani, katar to nic groźnego" - słyszy wiele matek na tzw. wizytach szczepiennych. Argument, że katar może być przecież początkiem poważnej choroby, zbywa się prychnięciem. Czy naprawdę terminy szczepień są ważniejsze od zdrowia dzieci?
Pytanie czwarte. Dlaczego rodzicom, którzy postanowili o przesunięciu szczepienia noworodka, a także o nieumyciu go z mazi płodowej oraz niepodaniu witaminy K, dorabia się od razu łatkę "przestępców"? A lekarze przedstawiani zostali jako wszechwiedzący i wszechdecydujący? Jakim w końcu prawem media nazwały zabranie dziecka ze szpitala... porwaniem? Porywają porywacze, nie rodzice!
Pytanie piąte. Dlaczego tak trudno zgłaszać w przychodniach negatywne reakcje po szczepieniu, tzw. niepożądane odczyny poszczepienne (NOP)? Część lekarzy reaguje wręcz alergicznie na stwierdzenie, że po szczepieniu alergia u dziecka pogorszyła się. Czy też, że dziecko gorączkowało wiele dni. Kwitują to stwierdzeniem: "tak musi być". Czy rzeczywiście tak musi być? Nie piszę tu, celowo, o tych dzieciach, których rodzice borykają się z dużo poważniejszymi skutkami neurologicznymi. Że takich przypadków jest niewiele? Owszem, niewiele. Ale są! I to rodzice oraz dzieci, a nie lekarze, muszą z problemem się zmierzyć.
Pytanie piąte. Dlaczego w końcu za pytania o szczepienia, za ostrożność w ich stosowaniu, rodzice nazywani są "ANTYSZCZEPIONKOWCAMI"? Nie jestem żadnym "antyszczepionkowcem". Jak zresztą większość rodziców, którzy powątpiewają w polski kalendarz szczepień. Szczepiłam trójkę swoich dzieci, ale nigdy noworodki! Na szczęście nikomu z lekarzy nie przyszło wtedy do głowy nasyłać na mnie policję i służby.
Wybierając szczepionki chciałabym czuć się przy tym bezpiecznie. Mieć pewność, że szczepionka jest dobrej jakości, że odległości między szczepieniami są możliwie długie. Chcę mieć pewność, że nikt nie zaszczepi mojego dziecka "na siłę". I że żaden lekarz nie poleca szczepionki dlatego, że "prosili" go o to przedstawiciele firm farmaceutycznych. Chcę również znać wszelkie możliwe skutki uboczne. Tak, jak znam skutki uboczne innych leków.
Szczepionka jest dla dziecka. A nie dziecko jest dla szczepionki i wygody przychodni, która szczyci się przed sanepidem "dobrym poziomem wyszczepialności". Skostniały polski system szczepień i agresja środowiska medycznego wobec rodzin, które chcą mieć wybór i znać wszelkie skutki szczepień, nie tylko te pozytywne, przeraża. I jest absolutnie do zmiany. Oby mądrej zmiany. W dobrą zmianę w tym względzie, przestają już wierzyć.
Nazwisko autorki znane redakcji