W swoim przemówieniu przed Europarlamentem Jean-Claude Juncker nazwał Europę Unią wolności. Donald Tusk z jednej Unii Wolności został już wypchnięty.
13 września Jean-Claude Juncker wygłosił przed Parlamentem Europejskim orędzie o stanie Unii 2017. Było to swego rodzaju expose przewodniczącego Komisji Europejskiej. W Polsce najgłośniej mówiło się o pomyśle połączenia stanowiska przewodniczącego komisji ze stanowiskiem i przewodniczącego Rady Europejskiej. Oznaczałoby to likwidację stanowiska, które obecnie dzierży Donald Tusk.
Kłótnia o to, co to oznacza dla Polski, nie ma sensu, bo już samo posiadanie stanowiska „prezydenta Europy” nie miało dla naszego kraju żadnego znaczenia. Więcej, nie miało to żadnego znaczenia dla całej Unii Europejskiej. Po pierwsze, Donald Tusk nie jest politykiem, który mógłby gdziekolwiek wnieść jakąś ambitną myśl polityczną. Po drugie, samo jego stanowisko jest mocno fasadowe i jego likwidacja niewiele by zmieniła.
O Hermanie van Rompuyu, poprzedniku Donalda Tuska na stanowisku „prezydenta Europy” powiedziano, że ma „charyzmę mokrego mopa”. Trzeba przyznać że podczas swojej kadencji Tusk nie wykazał się dużo większą charyzmą. Jedynymi chyba sukcesami politycznymi naszego byłego premiera było wygranie wyborów w 2007 r. i w 2011 r. Jednak swoimi rządami nie zapisał się zbyt pozytywnie w historii Polski. Podobnie jest z jego przewodniczeniem Radzie Europejskiej. Kiedy jego stanowisko zostanie zlikwidowane, niewielu ludzi po nim zapłacze.
Bardziej znaczącą dla polskiej polityki zmianą byłoby wprowadzenie w życie zaproponowanych przez Junckera wspólnych list europejskich w wyborach do Europarlamentu. Co pięć lat głosowalibyśmy już nie na PO czy SLD, ale na Europejską Partię Ludową czy Europejskich Socjalistów. Taka zmiana mogłaby wprowadzić pewien zamęt nad Wisłą. Obecnie PiS należy do jednej grupy z brytyjskimi Konserwatystami. Kiedy Wielka Brytania wyjdzie z Unii, grupa ta będzie bliska rozpadu. Z jakiej więc listy europejskiej będą startować Ryszard Czarnecki czy Anna Fotyga?