Trzeba sobie powiedzieć przykrą prawdę - mamy w Kościele kryzys sakramentów, a mówiąc dokładniej - przygotowania do ich przyjęcia i rozumienia ich istoty.
„Ostateczna walka między szatanem a Bogiem rozegra się o małżeństwo i rodzinę” - ostrzegała krótko przed swoją śmiercią wizjonerka z Fatimy, siostra Łucja. Nie trzeba chyba zbytnio się wysilać, aby dostrzec, że ta walka już się rozpoczęła. Redefinicja małżeństwa wprowadzana w wielu krajach, rosnąca ilość tzw. wolnych związków, związków kohabitacyjnych i konkubinatów, wzrastająca liczba rozwodów, popularność rodzin patchworkowych - to tylko niektóre symptomy trwającej wojny o małżeństwo i rodzinę. Ostatni synod poświęcony rodzinie i posynodalna adhortacja apostolska AMORIS LAETITIA „O miłości w rodzinie” zdają się być wezwaniem dla duszpasterzy i ludzi wierzących do mobilizacji w tej walce.
Papież w oparciu o posynodalne refleksje napisał wspaniałą „instrukcję obsługi” małżeństwa, którą powinni poznać przede wszystkim ci, którzy zamierzają zawrzeć sakramentalny związek małżeński i chcą ten krok potraktować poważnie. Trochę szkoda, że o adhortacji mówi się przede wszystkim w kontekście kontrowersji dotyczących przystępowania do Komunii osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Koncentracja na kwestiach sakramentalnych, a ściślej - kościelnego prawa i dyscypliny - powoduje, że spłycona zostaje istota współczesnego kryzysu sakramentu małżeństwa.
Trzeba sobie powiedzieć przykrą prawdę - mamy w Kościele kryzys sakramentów, a mówiąc dokładniej - przygotowania do ich przyjęcia i rozumienia ich istoty. Zaczynając od chrztu, traktowanego przez większość „podobno” katolików jako tradycyjny, wręcz szamański obrzęd mający zapewnić dziecku pomyślność w życiu, poprzez Pierwszą Komunię św. będącą okazją do organizacji mini-wesela z prezentami, a na sakramencie uroczystego pożegnania się z Kościołem, zwanym bierzmowaniem, kończąc. Podobnie jest z sakramentem małżeństwa. Czasami można odnieść wrażenie, że udzielanie sakramentów ludziom, którzy „nie narzucają się Panu Bogu”, a nawet całym swoim życiem udowadniają, że Pan Bóg ich wcale nie obchodzi - jest ewangelicznym „rzucaniem pereł przed wieprze”… Czy więc można mieć pewność, że sakrament małżeństwa, jak i inne sakramenty, są udzielane ludziom wierzącym?
Nie jest chyba tajemnicą, że tzw. formacja duchowa większości członków kościoła katolickiego pozostawia wiele do życzenia. Nauka religii w szkołach ma niewiele wspólnego z inicjacją chrześcijańską i autentycznym budzeniem wiary. Rzadko kiedy szkolna nauka religii prowadzi do osobistego nawrócenia i autentycznego przyjęcia kerygmatu. Przed laty okazją do zetknięcia się z przepowiadaniem kerygmatu i szansą na autentyczne wejście w życie Kościoła był bardzo powszechny wśród młodzieży ruch oazowy. Dzisiaj oaza ma już - niestety - mniejszą „siłę rażenia”. Biorąc pod uwagę kryzys małżeństwa i rodziny, maleje również szansa na autentyczną inicjację chrześcijańską, dokonującą się w środowisku rodzinnym.
W pierwszych wiekach Kościoła przyjęcie sakramentów poprzedzał wieloletni, stopniowy katechumenat, więc prawdopodobieństwo zrozumienia i docenienia istoty sakramentu przez przyjmujących go było dużo większe niż dzisiaj. Dzisiaj szafarze sakramentów zakładają, że przystępujący np. do sakramentu małżeństwa mają żywą wiarę i doskonale znają istotę tego sakramentu. To trochę tak, jakby wydawać prawo jazdy tylko na podstawie przypuszczenia, że ubiegający się o nie ma wiedzę o przepisach prawa o ruchu drogowym i potrafi prowadzić samochód. Nietrudno się domyśleć, że skutki takich domniemań będą raczej tragiczne. Przekonywanie młodych ludzi na kursach przedmałżeńskich do wierności aż po grób czy chociażby do stosowania naturalnych metod planowania rodziny bez pierwotnego przekonania ich do świadomego przyjęcia i przeżycia kerygmatu, jest mało skuteczne i nie daje gwarancji na małżeńskie życie zgodne z nauką Kościoła.
Dlatego chyba papież Franciszek w Amoris leatitia z większym miłosierdziem podchodzi do ludzi o pogmatwanych życiorysach - wie bowiem, że stawianie ludzi jedynie przed wyśrubowanymi moralnymi wymogami i sakramentalnymi przepisami, bez wyposażenia ich przedtem w łaskę i nie stwarzając im wystarczającej szansy na przeżycie chrześcijańskiej inicjacji - jest jedynie nieskutecznym moralizatorstwem. Papież pisze: „Ojcowie synodalni byli zgodni, że istnieje konieczność większego zaangażowania całej wspólnoty, z podkreśleniem szczególnego znaczenia świadectwa samych rodzin, a także zakorzenienia przygotowania do małżeństwa w procesie inicjacji chrześcijańskiej, z zaakcentowaniem powiązania małżeństwa ze chrztem oraz innymi sakramentami. Dostrzeżono także potrzebę specyficznych programów przygotowania do małżeństwa, które byłyby prawdziwym doświadczeniem uczestnictwa w życiu kościelnym i pogłębiałyby różne aspekty życia rodzinnego” (AL 206).
Jaki wniosek rodzi się z tych krótkich refleksji? Chyba taki, że trzeba wrócić do początków chrześcijaństwa, czyli dać priorytet przepowiadaniu i głoszeniu kerygmatu przed udzielaniem sakramentów. Nie jest to wniosek odkrywczy a jedynie nie do końca zrealizowany postulat Soboru Watykańskiego II mówiący, że „należy przywrócić wielostopniowy katechumenat dorosłych”… (Sacrosanctum concilium, 64). Z kart Ewangelii wiemy, że Jezus nauczał dorosłych, a błogosławił dzieci - dzisiaj nauczamy religii dzieci, a jedynie błogosławimy dorosłych...
O potrzebie i skuteczności głoszenia kerygmatu ludziom dorosłym świadczą chociażby owoce Kursów Alpha, gdzie dochodzi do wielu nawróceń, a osoby niejednokrotnie będący daleko od Kościoła odkrywają na nowo jego bogactwo jako wspólnoty. W każdej parafii funkcjonuje co prawda bardzo wiele wspólnot, ale są to zazwyczaj wspólnoty skierowane do „dojrzałych chrześcijan” (Bractwo Adoracji, Żywy Różaniec, Ruch Światło Życie, Domowy Kościół, Odnowa w Duchu Świętym itp.) Trochę gorzej jest, jeżeli chodzi o tych „mniej dojrzałych”, chodzących jedynie (i to nie zawsze regularnie) na niedzielne Msze św. Czy nie istnieje więc pilna potrzeba rozszerzenia „oferty duszpasterskiej” o wspólnoty, można by rzec, wprowadzające np. katechumenat dorosłych, duszpasterstwo małżeństw, duszpasterstwo osób samotnych itp.? Tu od razu rodzi się pytanie - czy ktoś z tego skorzysta? W tej sferze trzeba już zostawić inicjatywę Panu Bogu…
Bogusław Bernad