Święty Franciszek wypowiedział kiedyś proroctwo, że nasz zakon będzie istniał aż do końca świata – słyszę na Franciszkańskim Spotkaniu Młodych od braci w czarnych habitach. − Robimy wszystko, by Panu Bogu tego nie zepsuć.
Gdy Jasiek Mela wypowiada do mikrofonu słowa: „Tak, mam doświadczenie cudów, które zdarzyły się w moim życiu”, w wielkim, napchanym do granic możliwości namiocie zapada cisza jak makiem zasiał. Słychać jedynie monotonny szum deszczu.
− Największym cudem mojego życia jest odbudowana relacja z moim tatą − opowiada najmłodszy zdobywca obu biegunów, który dokonał tego w ciągu jednego roku. − Był czas, gdy go nienawidziłem, życzyłem mu źle, nie mogłem na niego patrzeć. Moim największym marzeniem było to, by skończyć 18 lat, pokazać mu środkowy palec, rzucić kilka niecenzuralnych słów i wychodząc z domu, powiedzieć: „Mam nadzieję, że nigdy się nie spotkamy”. A jednak, na szczęście, stało się inaczej. W pewnym momencie obaj doświadczyliśmy swej słabości, bezradności. Ja zacząłem uczyć się tego, że mój ojciec jest niedoskonały, że agresja nie bierze się z chęci czynienia zła, ale ma korzenie w strachu. Bóg odbudowywał naszą relację. Dziś mogę na niego liczyć. Jest nie tylko moim tatą, ale i kumplem. Mogę do niego w każdej chwili zadzwonić. Przed dwoma laty wybraliśmy się na męską wyprawę na Syberię. Zimą. Poza tym, że go kocham, ja go po prostu bardzo lubię. Czym to jest, jeśli nie cudem?
Burza braw. Niejedyna tego dnia.
Czasem słońce, czasem deszcz
Rano na Kalwarię Pacławską spadł deszcz. Spieczona ziemia odetchnęła, zaczęła intensywnie parować, a potem na kilka godzin nabrała wody w usta. Teren Franciszkańskiego Spotkania Młodych zamienił się w błotko. Jednoznaczne prognozy pogody nie rozpieszczały: ściana deszczu od rana do wieczora. A tu przecież za chwilę w plenerze zawody sportowe, a wieczorem wielka procesja światła. − Nie ukrywam, to była wewnętrzna walka − opowiada o. Marcin Drąg, szef tegorocznego spotkania. − Biłem się z myślami przez całą Mszę. Lało od rana, a ja naprędce zaczynałem tworzyć nowy program. Mecz nie wyjdzie, „dróżki” nie wypalą. Miałem w głowie gotowy plan awaryjny. Jeden z braci spytał: „Co z wieczorem?”. Odpowiedziałem: „Powiem ci po Mszy”. To było mądre posunięcie. (śmiech) Doświadczyłem realnie tego, że Eucharystia naprawdę zmienia perspektywę. A właśnie „perspektywa” jest hasłem tegorocznego spotkania. Odpuściłem. Powiedziałem: „Panie Boże, Ty jesteś Panem pogody. Oddaję ci wszystko. Chciałem Cię przechytrzyć, zaplanować wszystko za Ciebie. Przepraszam”. W czasie ogłoszeń duszpasterskich powiedziałem: „Uwielbijmy Boga w deszczu. Nie traktujmy tego jako problemu, kłody, która została nam rzucona pod nogi”. I dopiero wówczas w moim sercu zrodził się pokój. Wyszedłem z kościoła i zobaczyłem na niebie słońce. Bóg nie zważał na prognozy pogody, które pokazywały, że miało lać jak z cebra.
Odbuduj mój Kościół
Szybciej, bo spóźnimy się na Mszę – rzuciłem do Romka, fotoreportera, gdy pędziliśmy krętymi drogami przez gęsty las za Przemyślem. Nagle zorientowałem się, że zegarek pokazuje godzinę do przodu. Telefon złapał sieć odległej o zaledwie kilka kilometrów Ukrainy.
Z kalwaryjskiego pola namiotowego widać doskonale wzgórza, które nie leżą w granicach Unii. Nigdy dotąd tu nie byłem. Piękne okoliczności przyrody, cisza, spokój, bezkresne pola, wszelkie odcienie zieleni. I potężny klasztor, wokół którego krąży 1100 młodych. Dziewczyny z torebkami „Odbuduj mój Kościół”, chłopcy z charakterystyczną „tauką” na szyi. I rozchwytywani na każdym kroku bracia w czarnych habitach. Po raz 30. ruszyły Franciszkańskie Spotkania Młodych. Tutaj nikt nie ma wątpliwości, że FSM nie jest skrótem Fabryki Samochodów Małolitrażowych (choć nawet auta są oklejone tymi literkami).
Od rana leje jak z cebra. Kalwaryjskie dróżki opustoszały. Największe tłumy przybywają na wielkopiątkowe misterium Męki Pańskiej i 15 sierpnia. Wtedy Kalwaria Pacławska pęka w szwach.
Msza trwa już ponad dwie godziny. W kościele tłok. Samych ministrantów jest ponad 20. Nie sposób wcisnąć szpilki. Widok ponad tysiąca młodych, którzy na dwie godziny zamierają w absolutnej ciszy − to zawsze robi na mnie ogromne wrażenie.
Uwielbienie po Komunii. Kościół wybucha głośnym śpiewem. „Duszo ma Pana chwal”. Znakomity zespół i chór. Zawodowcy? Nie. Grupa, która spotyka się jedynie w czasie FSM-u. Przyjeżdża wcześniej, ćwiczy. Efekt jest znakomity.
Ogłoszenia duszpasterskie: „Zapraszamy wszystkich na mecz… piłki wodnej”.
Jak pasikoniki
Hop! Hop! Franciszkanie wysoko podskakują na sporym nadmuchiwanym… balonowym boisku, starając się odbić piłkę. Mecz bossaballu obserwuje tłumek kibiców. I choć ekipa Biedaczyny z Asyżu stara się jak może, drużyna w habitach przegrywa z uczestnikami spotkania.
Czas wolny. Kawa, lody, ciastka. Rozmawiam z młodymi. – Dlaczego tak znakomicie sprawdza się nad Wisłą formuła podobnych spotkań młodych? − Dla wielu z nas 15-dniowe rekolekcje oazowe są zbyt długie – opowiadają, nie owijając w bawełnę przedstawiciele pokolenia ADHD. − A tu? W ciągu kilku dni mamy wszystko w pigułce. W pakiecie konferencje (Tomasz Terlikowski jest już od wczoraj, właśnie przyjechali aktorzy Marcin Kwaśny i Dominika Figurska), modlitwy, koncerty.
Światło w ciemności
Pod klasztorem rozmawiam z o. Tomkiem Trawińskim. Przez lata był duszpasterzem ośrodków dla uzależnionych w Chęcinach i Połańcu. Pamiętam, jak bardzo pomogły mi kiedyś słowa, które od niego usłyszałem: „Jak wybaczyć samemu sobie? Jak przyjąć to, że jeśli Bóg mi wybaczył, moje argumenty bledną przy Jego miłosierdziu? To proces. U jednych trwa to krócej, u innych dłużej. Sam przez lata doświadczyłem czasu ciemności. Może dlatego dziś Bóg pozwala mi wyprowadzać na światło innych?”.
W kaplicy św. Rafała bije serce spotkania. Trwa nieustanna adoracja. Dniem i nocą. Młodzi zapisują się na godzinę 2 czy 3 w nocy.
Organizatorem spotkania jest krakowska Prowincja św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię franciszkanów konwentualnych. Pierwsza edycja odbyła się w 1988 roku. Spotkania w pobliżu ukraińskiej granicy zainicjował o. Ryszard Wróbel. − Studiowałem wówczas w Rzymie – opowiada. − Zobaczyłem spotkania dla młodych organizowane w Asyżu na przełomie października i listopada. Widziałem, że ten pomysł naprawdę wypalił. W sierpniu w Kalwarii odbywały się słynne odpusty przyciągające kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Pomyśleliśmy, że trzeba zrobić przestrzeń dla młodzieży. Pierwsze FSM-y ruszyły w czasie wielkiego odpustu, a młodzi gubili się w tłumie. Potem wyodrębniliśmy dla nich specjalne spotkania. Byliśmy (wraz z saletynami z Dębowca) pionierami takich rekolekcji.
Pierwsza miłość
Z o. Grzegorzem Siwkiem można zjeść beczkę soli. Znamy się od lat. − Po raz pierwszy trafiłem tu na czwarte spotkanie młodych – opowiada krakowski duszpasterz. − Kończyłem podstawówkę. Spaliśmy w słynnej chińskiej „dwójce”. Przyjechałem z moją ekipą z Częstochowy. Tematem był chrzest, a Pan Bóg potraktował to poważnie, bo przez cały czas lało. Od rana do wieczora. Toalety były w dolince, więc gdy zaczęliśmy zjeżdżać na błocie, zatrzymywaliśmy się dopiero na drzwiach wychodka. Dlaczego my, franciszkanie, tak kochamy Kalwarię? Bo tu mieliśmy nowicjat. To pierwszy poważny rok życia w zakonie. Pierwsza miłość. Słuchaj, tu w zimie panuje taka cisza, że echo jest cię w stanie zabić – wybucha śmiechem o. Grzegorz. – Zimą oprócz śniegu naprawdę nic tu nie dochodzi.
W kościele gasną światła. Wchodzi szpaler braci z nowicjatu. Niosą pochodnie oświetlające potężną ikonę Chrystusa Pantokratora. Rozpoczyna się Droga Światła. Przed kościołem czytam zapewnienie św. Franciszka: „Błogosławię wszystkich moich braci, którzy są teraz w zakonie i będą wstępowali do niego aż do końca świata”, a patrząc na tłum młodych, którzy nucąc: „Święty, Święty, Święty”, wychodzą w mokrą noc, nie mam wątpliwości, że to właśnie czyni.
Młodzi idą w ciemno za światłem. Śpiewając, znikają w mroku. W namiocie tworzą wielkie koło. Rusza kurs tańca średniowiecznego. Wieczorne szaleństwo. O siódmej rano obudzi ich sączący się przez megafon komunikat: „Każdy wschód słońca Ciebie zapowiada”. A potem będą fitness, śniadanie, jutrznia, konferencja, Msza św… I tak upłynie wieczór i poranek trzeciego dnia.
Marcin Jakimowicz