„Uczeń” Sieriebriennikowa nie jest filmem religijnym w powszechnym rozumieniu tego terminu, chociaż jego bohater cytuje Biblię na każdym kroku.
Inne religie mają swoich walczących o wiarę. Zamachowców, samobójców, męczenników, którzy oddają za nią życie bez wahania. A chrześcijanie? Kogo stać na taki czyn? – pyta Wienia, piętnastoletni uczeń liceum, swojego nauczyciela religii, ojca Wsiewołoda. Odpowiedź nie przekonuje chłopca, który obficie sypiąc cytatami z Biblii, dowodzi, że Cerkiew stała się zasklepioną w sobie instytucją ściśle związaną z państwem. Nie ma wątpliwości, że chłopiec czuje podziw dla wyznawców religii, w której samobójcza śmierć i zabicie jak największej liczby niewiernych jest drogą do raju. Dla bohatera filmu, podobnie jak dla wielu młodych ludzi w Europie, ich poświęcenie jest dowodem prawdziwie mocnej wiary. A tej już w społeczeństwie nie ma.
Wienia pewnego dnia po powrocie ze szkoły stwierdził, że nie będzie brał udziału w lekcjach pływania. Dlaczego? Bo lekcje naruszają jego uczucia religijne i są sprzeczne z tym, co napisano w Biblii. Biorą w nich bowiem udział dziewczęta w bikini, a Biblia potępia nieskromność w ubiorze. Zaskoczona matka dowiaduje się, że syn, nieustannie czytając Pismo Święte, przeżył wewnętrzną przemianę. Teraz kieruje się wyłącznie biblijnym przekazem. Odmowa udziału w lekcjach pływania to tylko początek, bo wkrótce uzbrojony w Biblię nastolatek potępia wszystkich, którzy nie żyją w zgodzie z jej nakazami. Na lekcji biologii przebiera się za małpę, protestując przeciw wywodom nauczycielki, na innej rozbiera się do naga w sprzeciwie wobec lekcji wychowania seksualnego prowadzonej przez fanatyczną ateistkę, która uważa, że wszystko w Biblii jest kłamstwem. Nie zabrakło też w filmie podtekstów homoseksualnych. Wienia dokonuje manipulacji, bo wybiera z Biblii tylko te fragmenty, które mu odpowiadają i zgadzają się z jego przekonaniami, a jego działania stają się coraz bardziej szokujące i drastyczne. Czy to świadoma młodzieńcza prowokacja, czy też chłopak znalazł się na krawędzi obłędu, a może rzeczywiście stał się religijnym fanatykiem? Tego tak naprawdę nie dowiemy się do końca filmu.
Nie ma wątpliwości, że reżyser, stawiając właściwą diagnozę dotyczącą kondycji, w jakiej znajduje się społeczeństwo Zachodu, zagrożenie dostrzega tam, gdzie go nie ma. Oczywiście w chrześcijaństwie, które masowo produkuje fanatyków. I, jak wynika z filmu, rodzi wyłącznie przemoc, będąc pierwszym krokiem w kierunku faszyzmu. Teza niezbyt oryginalna, ale popularna. Tylko by ją udowodnić, należy, podobnie jak Wienia, dokonać manipulacji Biblią. Wydaje się, że gdyby wziął na warsztat świętą księgę z innego rejonu świata, nie musiałby się aż tak bardzo trudzić. Ale do tego potrzeba odwagi.
*
Tekst z cyklu ABC filmu biblijnego
Edward Kabiesz