W Wenezueli zakończyły się w niedzielę wieczorem (czasu lokalnego) wybory do Zgromadzenia Konstytucyjnego rozpisane przez niepopularnego prezydenta Nicolasa Maduro mimo braku poparcia obywateli dla tego pomysłu.
Głosowanie miało początkowo odbywać się w godzinach 6-18 czasu lokalnego (godz. 12-24 czasu polskiego), jednak przedłużono je o godzinę. Do udziału w głosowaniu uprawnionych było 19,4 mln Wenezuelczyków. 545 przedstawicieli nowo powołanego Zgromadzenia Konstytucyjnego wybierano spośród ok. 5,5 tys. kandydatów.
Członkowie Konstytuanty, której kadencja nie została określona ustawą, będą mieli praktycznie niegraniczony czas na dokonanie zmian w prawodawstwie wenezuelskim, w tym dotyczących wyborów nowego parlamentu (obecny, w którym ogromną większość ma opozycja, został praktycznie pozbawiony przez rząd swych prerogatyw i sterroryzowany przez bojówkarzy).
Ponad 70 proc. Wenezuelczyków sprzeciwia się planom zmian w systemie władzy i samej idei zwołania Konstytuanty - podał ośrodek badawczy Dataanalisis. Swój sprzeciw Wenezuelczycy wyrazili także w dzień głosowania, masowo uczestnicząc w protestach ulicznych i strajkach. Dochodziło do starć z policją, w których - jak podały wenezuelskie władze - śmierć poniosło siedem osób. Zdaniem opozycji rzeczywisty bilans ofiar jest wyższy i wynosi 12 osób.
Agencja dpa pisze, że wyniku kontrowersyjnych wyborów członków Zgromadzenia Konstytucyjnego nie uzna wiele krajów Ameryki Południowej. Za nielegalne uznał je m.in. prezydent Argentyny Mauricio Macri, który stwierdził, że wybory te "zorganizowano wbrew woli ponad siedmiu milionów obywateli Wenezueli". Podobną opinię wyraziły władze Peru i Kolumbii. Kolumbijski prezydent Juan Manuel Santos zaapelował o "pokojowe i demokratyczne rozwiązanie", wyrażając nadzieję, że jego znalezienie nastąpi "jak najszybciej".
Przeciwnicy władz postrzegają niedzielne głosowanie jako próbę pełnego zawłaszczenia władzy przez prezydenta Maduro. Jego obecny mandat wygasa w 2019 roku.