W marcu średnie wynagrodzenie na Ukrainie wyniosło niecałe 950 zł, ale mnóstwo ludzi, zwłaszcza na prowincji, zarabia połowę tej kwoty. Granica na Bugu stanowi dla nich przepustkę do lepszego świata. W ślad za nową falą emigracji podążają duszpasterze.
Indeks poproszę
– To ciekawa migracja. Jest, a jakby jej nie było. Ukraińcy nie rzucają się oczy, wtapiają się w tłum, dotąd żyli w cieniu, jakby zawstydzeni. Dopiero ostatnio coraz częściej słychać ich język. Na budowach, w kawiarniach, na uczelni – opowiada dr Bożena Pactwa z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. – Miejscem długoletniej obecności Ukraińców na terenie Górnego Śląska, a dziś także integracji ukraińskiej mniejszości narodowej i grupy, która w ostatnich latach przybyła z Ukrainy, jest parafia greckokatolicka działająca przy kościele garnizonowym w Katowicach. W tej wspólnocie można wyodrębnić trzy fale migracji: przedwojenną (to ludzie świetnie wykształceni, którzy trafili na Śląsk jako doskonali fachowcy, a później często zostawali dyrektorami hut czy kopalń), emigrację z lat 70. (trafiała na Górny Śląsk w poszukiwaniu pracy) i współczesną – najliczniejszą. Mówiąc o Ukraińcach mieszkających w Polsce, trzeba rozgraniczyć wyraźnie dwie grupy. Z jednej strony to zakorzeniona tu od lat, a nawet od wieków „mniejszość ukraińska” (wyniki spisu powszechnego wykazały 51 tys. mieszkających w Polsce osób, które zadeklarowały tę narodowość jako pierwszą lub drugą). Kolejną grupę stanowią imigranci, którzy w ostatnich latach trafiają do Polski. Wielu z nich aktywnie włącza się w rytm życia katowickiej parafii. Myślę, że można śmiało mówić o niej w kategoriach parafii etnicznej: integruje społeczność ukraińską na obszarze Śląska, nowo przybyłym oferuje pewnego rodzaju azyl i ułatwia adaptację w środowisku, daje możliwość posługiwania się własnym językiem, gromadzi wokół wschodniej obrzędowości i tradycji, a także pośredniczy w praktykach kulturowych mających na celu zachowanie tożsamości etnicznej, której fundamentalnymi elementami są: język, tradycja i pamięć o przeszłości grupy.
Na polskich uczelniach gwałtownie rośnie liczba studentów zza wschodniej granicy. Według danych GUS na koniec września 2015 r. w szkołach wyższych zarejestrowanych było 30,6 tys. Ukraińców. Dwukrotnie więcej niż dwa lata wcześniej.
– W parafii garnizonowej w Katowicach z roku na rok coraz liczniej pojawiają się ukraińscy studenci, ale pamiętajmy, że celem młodych, którzy trafiają tu zza wschodniej granicy, jest szybkie wejście w społeczeństwo polskie, zintegrowanie się ze środowiskiem akademickim – wyjaśnia Bożena Pactwa. – Nie będą dążyli za wszelką cenę do tego, by znaleźć środowisko ukraińskie, ale by znaleźć wspólny język z polskimi rówieśnikami. Chcą tu zapuścić korzenie, wiążą z Polską swą przyszłość. Studiowanie w Polsce jest też często „przystankiem” w drodze do dalszej edukacji w innych krajach Europy. To najczęstsze strategie. Studiowanie w naszym kraju jest – słyszałam to wielokrotnie – w środowiskach, z których pochodzą ci młodzi ludzie, elementem prestiżu i nobilitacji. Dyplom polski na Ukrainie ma dużą wartość. Barierą jest, nie ukrywajmy, język, szczególnie w pierwszych miesiącach pobytu w Polsce. Często słyszę, że czują się zadomowieni dopiero wówczas, gdy zaczynają rozumieć żarty, opowiadane przez ich polskich rówieśników. „Wracaliśmy do domów i sprawdzaliśmy, z czego oni się śmiali” – opowiadali mi po zajęciach. Ponieważ znam ukraiński, pozwalałam im czasami pisać prace naukowe w ich języku.
Pogotowie duchowe
Ukraińcy przyjeżdżają do kraju na styku kultur, do ziemi, gdzie Wschód spotyka się z Zachodem. Wschodnia liturgia płynie w wielu polskich miastach, a kościoły przesiąknięte są mdławym aromatem setek wypalonych świec, żywic i słodkawego, jerozolimskiego kadzidła. − Ponieważ od lat liczba Ukraińców nad Wisłą rośnie, Cerkiew greckokatolicka nie chce pozostawiać ich bez opieki. Dlatego przysyła swych kapłanów – opowiada o. Grzegorz Nazar z Gorlic (kapłan zaangażowany przed rokiem w przygotowanie Światowych Dni Młodzieży i odpowiedzialny za grupę Ukraińców, którzy wówczas przyjechali pod Wawel).
Jedynie w ciągu ostatnich miesięcy nad Wisłę przyjechało pięciu kapłanów zza wschodniej granicy. Ojciec Wasyl Berkyta, kapłan z dziewięcioletnim stażem, trafił w styczniu z Iwano-Frankiwska (dawnego Stanisławowa) do Łodzi. Pracuje w należącej do eparchii wrocławsko-gdańskiej parafii greckokatolickiej pw. Ofiarowania Pańskiego. Usytuowana jest w samym centrum miasta, przy klasztorze jezuitów. – Co niedzielę na liturgię o godz. 9 przychodzi kilkadziesiąt osób – opowiada o. Wasyl. – I rodziny, i studenci, i ludzie w średnim wieku. Jest niewiele starszych osób. Ludzie cieszą się z tego, że tu jestem. Słyszałem, jak mówili, że to sama Ukraina do nich przyjechała. Ponieważ w Polsce mieszka coraz więcej Ukraińców, jako Kościół mamy obowiązek zaspokajać ich duchowe potrzeby. Idziemy tam, gdzie są ludzie, szukamy ich, zapraszamy do wspólnoty. Działam nie tylko w Łodzi, ale i w Piotrkowie Trybunalskim czy w Zgierzu. Początki zawsze są trudne; na spotkania przychodzi jedynie kilka osób.
Augustianin o. Szymon Piotr Jankowski od kilkunastu lat pracuje wśród wyznawców dwóch obrządków: rzymsko- i greckokatolickiego. Działa w duszpasterstwie greckokatolickim na Górnym Śląsku, w Gliwicach i Katowicach. – Nie robimy podziału na konfesje – opowiada. – Może przyjść do nas każdy, niezależnie od tego, czy jest grekokatolikiem, czy prawosławnym, czy protestantem. Każdy ma wstęp do naszych parafii. Ponieważ nie jesteśmy już w stanie fizycznie zapewnić duszpasterskiej opieki nad tyloma wiernymi, diecezje zapraszają ukraińskich greckokatolickich kapłanów. Trafili m.in. do Radomia, Łodzi, Kalisza i Cieplic niedaleko Jeleniej Góry. Idea jest taka, by ci nowi kapłani szukali wśród swych rodaków wiernych, wychodzili do nich. By trafiali na budowy, do zakładów pracy.
W ubiegłym roku o zatrudnienie w Katowicach starało się ponad 12 tys. Ukraińców, w Pszczynie – ponad 8 tys., w Gliwicach − 4 tys., w Zabrzu – 6 tys., w Częstochowie – 5 tys. To pokazuje skalę zjawiska. Na dniach powstanie nowa placówka w Pszczynie. W południowej części województwa śląskiego jest pokaźna grupa Ukraińców, których nie można pozostawić bez opieki duszpasterza. Wielu z nich pracuje w Wodzisławiu Śląskim i okolicznych miejscowościach.
Niezwykłe w tym duszpasterstwie jest to, że na Świętą Liturgię sprawowaną przez grekokatolików przychodzą również osoby wyznania prawosławnego. Po pierwsze dlatego, że szukają duszpasterstw skupiających Ukraińców i takie znajdują u unitów, a po drugie – Cerkiew prawosławna jest według nich powiązana z Patriarchatem Moskiewskim i na modlitwę z grekokatolikami decydują się ze względów politycznych.
Wśród polskich emigrantów na Wyspach Brytyjskich jedynie ok. 10 proc. regularnie uczestniczy w nabożeństwach i Mszach niedzielnych – słyszałem przed tygodniem, przebywając wśród tamtejszej Polonii. Odsetek Ukraińców przychodzących na Świętą Liturgię jest podobny – opowiadają ich duszpasterze. – No, chyba że chodzi o „najważniejszy sakrament Kościoła”, czyli wielkosobotnie święcenie pokarmów – wówczas kościoły pękają w szwach – śmieją się gorzko duszpasterze.
Na czele rankingu
Jak migranci czują się nad Wisłą? Czy zdarza się, że są stygmatyzowani, traktowani jak pracownicy drugiej kategorii?
– Pamiętajmy, że przez wiele lat Ukraińcy byli w ścisłej czołówce rankingów narodowości, których Polacy nie darzą sympatią – przypomina Bożena Pactwa. – Ta sytuacja zmieniła się w ostatnich dwudziestu latach, zwłaszcza po pomarańczowej rewolucji i po dramatycznych wydarzeniach na Majdanie, ale wśród starszych osób te negatywne stereotypy i uprzedzenia pozostały do dziś. Rozmawiałam z jedną ze studentek spod Kijowa. Przyjechała do Polski, poznała tu chłopaka. Jego rodzice bez wahania zaakceptowali ten związek, ale dla babci sytuacja była niedopuszczalna. Powiedziała, że nie pozwoli, by jej wnuk przyszedł do domu z Ukrainką. Takie sytuacje wciąż się zdarzają, choć mogłabym podać także wiele innych, będących ilustracją akceptacji i przyjaźni pomiędzy Polakami i Ukraińcami.
Marcin Jakimowicz