Rozumiem stanowisko polskiego rządu wobec relokacji emigrantów, ale niechęć do współpracy przy tworzeniu korytarzy humanitarnych budzi moje zdziwienie.
Za sprzeciwem wobec relokacji stoi wiele argumentów. Przede wszystkim obawa o bezpieczeństwo Polski, biorąca się stąd, że wśród przyjmowanych emigrantów mogą się znaleźć terroryści. Władze państwowe muszą brać pod uwagę ten argument. Ale kolejny jest jeszcze ważniejszy. Ugięcie się pod presją instytucji unijnych i Niemiec czy Francji może otworzyć drzwi dla kolejnych fal przybyszów. W konsekwentnym sprzeciwie rządowi bardziej chodzi – jak mi się zdaje – o zasady niż o stu czy dwustu przyjętych emigrantów. Taka bowiem liczba rozwiązałaby, przynajmniej na jakiś czas, problem Polski z relokacją. Nasz kraj i jeszcze parę państw Europy Środkowo-Wschodniej jest pod ciągłą presją z powodu niezgody na przyjmowanie emigrantów. A przecież nie ma w Europie kraju, który w pełni zrealizowałby zobowiązania przyjęte w roku 2015. Przy okazji warto zwrócić uwagę na przewrotną argumentację zwolenników relokacji. Z jednej strony odwołują się do zasad moralnych, tym bardziej zobowiązujących ze względu na chrześcijański charakter naszego narodu, a zaraz potem mówią, że wystarczy, byśmy przyjęli tylko niewielką część przypisanych Polsce 7 tys. imigrantów. Rodzi się pytanie, o co im chodzi – o realną pomoc dla biednych ludzi czy tylko o to, by dobrze wypaść na arenie międzynarodowej?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.