Tym razem "czarny protest", nawet gdyby się odbył, okazałby się mocno wyblakły.
„Przeciwnicy prawa do przerywania ciąży i Episkopat znów chcą zaostrzenia przepisów” – alarmuje na pierwszej stronie „Gazeta Wyborcza”.
„Zaostrzenie” przepisów polega, oczywiście, na ich złagodzeniu. Chodzi o inicjatywę ustawodawczą Fundacji Życie i Rodzina, wymierzoną w przepisy aborcyjne, które pozwalają w Polsce zabijać dzieci. Wystarczy, że dzieci te są chore lub mają tatę gwałciciela. Tym razem chodziłoby o zakaz zabijania tych pierwszych. A dlaczego nie wszystkich? A dlatego, że wszystkich jakoś się na razie nie da. Z jakichś tajemniczych przyczyn parlament, zdominowany przez zdeklarowanych wrogów zabijania dzieci, ustąpił przed czarną proaborcyjną histerią.
Tak więc, jak widać, trzeba wydzierać Molochowi jego ofiary partiami. Społeczeństwo jeszcze jest gotowe wrzucać w paszczę bożka maleństwa „z gwałtu” i uważa w większości, że to jest słuszne. Przypuszczalnie działa tu emocjonalny mechanizm zemsty na dziecku za tatusia-gwałciciela. Gdzieś w głowie tkwi myśl, że skoro tatusia nie możemy zabić, to przynajmniej rozdepczemy maleństwo – i że to jest dobre.
Z dziećmi chorymi już tak nie jest. Chory, niepełnosprawny, to ktoś, kogo z natury otacza się opieką, komu ułatwia się życie, dla kogo przeznacza się najlepsze miejsca parkingowe, buduje się podjazdy, instaluje windy. Niepełnosprawnego nie wolno dyskryminować, trzeba mu pomagać. To bardzo pozytywna cecha cywilizacji Zachodu, która – zauważmy – także zaczyna podlegać zepsuciu ze względu na rozrastający się rak eutanazizmu. Na razie jednak obowiązuje zasada przychylności i troski dla chorych i niepełnosprawnych urodzonych. W takim klimacie trudno uzasadnić powód, dla którego wolno zabijać chorych i niepełnosprawnych tylko dlatego, że nie zdążyli się jeszcze urodzić. Owszem, lobby aborcyjne gra tu fałszywą nutą „straszliwych cierpień”, na jakie rodzice „skazują” dzieci chore, gdy pozwalają im się urodzić, ale jest bezradne wobec „płodów” np. z zespołem Downa (a aborcji w takich przypadkach jest u nas najwięcej). Nawet filozof Jan Hartman przyznał swego czasu w rozmowie z gosc.pl, że „nie można usprawiedliwiać etycznie usuwania takich płodów”.
Tak więc tym razem żaden „czarny protest” nie ma wielkich szans. Już widać, że niezłomnie wierna aborcyjnym ideałom lewica nie bardzo wie, co z tym zrobić. „Wyborcza” zapowiada, że ruszy kolejny raz zbieranie podpisów pod projektem przeciwnym, czyli „liberalizującym” aborcję, pod starym tytułem „Ratujmy kobiety”. Odgrzany, mocno nieświeży kotlet. Ileż można ratować te kobiety? Które kobiety? Gdzie one są? I co im się takiego stało? 500 plus im zaszkodziło?
Ratujmy kobiety, owszem. I te małe i te duże. Wszystkie. I mężczyzn też ratujmy. Ludzi ratujmy.
Episkopat poparł projekt Fundacji Życie i Rodzina w obronie dzieci chorych, więc gdy ruszy zbieranie podpisów, jest szansa na rekordową ich ilość. Niech ich będzie jak najwięcej, tyle, żeby nawet najbojaźliwsi posłowie PiS przestali się bać bronić życia najmłodszych Polaków.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.