Rzecznik prasowy jest po to, żeby brać na siebie uderzenia, które mogłyby trafić w szefa. Tym razem rzecznik ściągał je i na siebie, i na szefa.
Polityczna kariera Bartłomieja Misiewicza wygląda na zakończoną. Skoro interweniował prezes partii, to szanse na ewentualny come back byłego rzecznika ministerstwa nie są duże. Sprawa Misiewicza jest chyba największym problemem wizerunkowym Prawa i Sprawiedliwości. Trochę rozdętym, ale trafiającym do wyobraźni. Rząd mógł rozwiązać problem już dawno, ale prowadził sprawę wyjątkowo niezręcznie.
Rozumiem powody, dla których minister Antoni Macierewicz twardo bronił swojego rzecznika. Nie dziwi to, człowiek, który od lat toczy wojnę ze służbami specjalnymi że stawia na młodego chłopaka, z którym zna się od lat. Musiałby być kompletnie naiwny, gdyby rekrutował współpracowników na podstawie CV. Nie dziwi też, że szef MON jest odporny na medialną burzę, która wybuchła wokół Bartłomieja Misiewicza. Zwłaszcza, że ta burza chwilami trąci kompletną lipą. Ciężko traktować serio informatora tabloidu, który najpierw w telewizji śniadaniowej świetnie się bawi, opowiadając o imprezie z udziałem Misiewicza, a potem u Zbigniewa Stonogi o tej samej imprezie mówi ze łzami w oczach. Jednak pomimo tego wszystkiego, a nawet właśnie ze względu na to, Bartłomiej Misiewicz nie powinien zajmować się kontaktami z mediami. Poza tym, niezależnie od niechęci dziennikarzy, Misiewicz i Macierewicz zapracowali na swoje kłopoty. Czy naprawdę nie mieli świadomości, jak zostanie odebrane przez wyborców przyznanie młodemu rzecznikowi medalu za akcję w Centrum Eksperckim Kontrwywiadu NATO? Czy nie zdawali sobie sprawy, co ludzie pomyślą o zatrudnieniu go w podległej ministrowi spółce (nawet jeśli nie miał tam dostawać pensji aż tak wysokiej, jak pisała „Rzeczpospolita”)?
Zamieszanie z młodym rzecznikiem prasowym MON można było uciszyć już dawno. Zamiast tego mamy specjalną komisję, interwencję Jarosława Kaczyńskiego, a ponoć i prezydenta. Rzecznik prasowy jest po to, żeby brać na siebie uderzenia, które mogłyby trafić w szefa. Tym razem rzecznik ściągał je i na siebie, i na szefa. Skończyło się to tak, jak musiało się skończyć.