Jeśli napięcie amerykańsko-rosyjskie będzie wzrastać, możemy spróbować wykorzystać tą sytuację.
Informacje o ataku chemicznym w Syrii, o który oskarżani są żołnierze wierni Asadowi, a nawet wspierający syryjskiego prezydenta Rosjanie, na pewno nie wpłyną pozytywnie na relacje amerykańsko-rosyjskie. Nadzieje Rosjan na kolejny „reset” okazują się coraz bardziej płonne. W dzisiejszym świecie łatwo pokazywać środkowy palec mainstreamowi, okazując sympatię wobec Władimira Putina, jednak kiedy w grę wchodzi realne rządzenie, to przecież zawsze w grę wchodzą interesy narodowe, a nie prowokacyjna kontrowersyjność.
Donald Trump jest przez amerykańskie media atakowany za kontakty jego otoczenia z rosyjskimi urzędnikami. Widać, że pewne formuły demokratyczne za oceanem wciąż działają. Nie ma już np. mowy o zniesieniu sankcji wobec Rosji. A pewnie to był cel nacisku rosyjskiego na administrację nowego prezydenta. Nowa ekipa w Białym Domu stara się raczej uciekać od oskarżeń o prorosyjskość, niż się z nimi konfrontować. I być może będzie starała się wykorzystywać okazję do sprzeciwu wobec polityki Putina.
Taką okazją jest właśnie kompromitacja wspieranego przez Rosję reżimu Baszara al-Asada. Atak z użyciem broni chemicznej zapewne nie skłoni Amerykanów do interwencji w Syrii. Ale daje okazję do przedstawiania Rosjan jako sojuszników dyktatora brutalnie zabijającego swoich obywateli. Z chwilowego głównego rozgrywającego na Bliskim Wschodzie Moskwa może znowu stać się tylko stroną konfliktu, w dodatku skompromitowaną pośrednią lub bezpośrednią odpowiedzialnością za atak chemiczny. A Zachód znów może się zjednoczyć w niechęci do Asada.
Moskwa musi pamiętać, że negatywne opinie o jej polityce, jakie dominują obecnie na Zachodzie, wynikają z jej działań na Ukrainie. Zawsze można porównywać kwestię Krymu do Kosowa, ale USA nie zaanektowało serbskiej prowincji, tak jak uczyniła to Rosja z prowincją ukraińską. Sympatie Kremlowi mogą okazywać niemainstreamowi politycy, ale przykład Trumpa pokazuje, że nawet biznes z Rosjanami nie gwarantują prorosyjskiej polityki. Jeśli polityka Władimira Putina idzie w poprzek interesów USA czy innych krajów zachodnich, to nawet tysiące rosyjskich hakerów nie będzie w stanie przeciwdziałać dbaniu o te interesy.
Polacy chyba za bardzo przestraszyli się przemian politycznych na zachodzie. Bardziej niż polityków uważanych za „populistów”, powinniśmy się bać lewicy. W końcu to ruchy polityczne odwołujące się do ekologii czy pacyfizmu bardziej osłabiają Zachód w konfrontacji z Rosją. Proponowany przez Kreml podział świata na strefy wpływów byłby bardzo groźny dla Polski, gdyż znaleźlibyśmy się w czyjejś strefie. To już lepsza jest dla nas sytuacja konfliktu mocarstw, gdyż możemy wykorzystywać te konflikty do wzmacniania własnej pozycji, np. stając się dystrybutorem amerykańskiego gazu w Europie.