Jest stan zagrożenia, a my tańczymy jak na Titanicu

Dlaczego 85-letni, żyjący w Egipcie jezuita, syryjsko-włoskiego pochodzenia prosił o węgierskie obywatelstwo? Jak widzi przyszłość Europy i Kościoła? Co go skłoniło do napisania listów do Benedykta XVI i do Franciszka? Co sądzi o kryzysie migranckim? I nie w ostatnim rzędzie: jakie przesłanie ma dla młodych Węgrów? Ekskluzywny wywiad o. Henriego Boulada SJ dla młodych z 777blog.hu.

Heltai Péter: W imieniu zespołu 777 proszę pozwolić złożyć gratulacje z powodu przyznania węgierskiego obywatelstwa! Kiedy Ojciec urzędowo je otrzyma?

O. Henri Boulad SJ: Bardzo dziękuję! W czwartek [16 marca 2017] otrzymam je osobiście z rąk pana premiera Viktora Orbána, który zaprosił mnie też na obiad. Mówiąc szczerze, nie mnie samemu od siebie przyszło do głowy, by prosić o nie…

Dlaczego? Od kogo wyszedł pomysł?

Wicepremier, pan Zsolt Semjén niedawno odwiedził mnie w Aleksandrii, by zaofiarować nam współpracę węgierskiego rządu. Wtedy zapytał, czego tak na prawdę bym potrzebował. Zaraz zapytałem, co by było, gdybym otrzymał węgierskie obywatelstwo?

Dlaczego ta prośba była tak jednoznaczna?

Są trzy przyczyny. Po pierwsze bardzo wysoko oceniam wytrwałość Węgier w tym, co dotyczy obrony chrześcijańskich wartości europejskich, jak też stanowisko Węgier w dziedzinie związanej z kryzysem migracyjnym. Uważam za bardzo ważną każdą taką postawę, która służy zachowaniu, obronie fizycznej i duchowej stabilności i tożsamości Europy. Po drugie, dlatego, że wiele razy już tu byłem i pokochałem kraj i Węgrów. Dziś w Europie już prawie na każdym poziomie o chrześcijaństwie mówi się tylko używając negatywnych określeń, tu zaś [na Węgrzech] wielu posiada mocną wiarę i odwagę, by płynąć pod prąd. Wysoko to w Was cenię. Co do praktycznej strony rzeczy, jako obywatel państwa członkowskiego Unii Europejskiej, możliwość swobodnego poruszania się po świecie bardzo ułatwi moją posługę.

Ojca tożsamość jest bardzo wieloraka: melchita, katolik obrządku wschodniego, przy tym jezuita, z ojca Syryjczyka z Damaszku i matki Włoszki, dorastający w Egipcie, w domu zaś mówiło się po francusku. A teraz też obywatel węgierski. Czy jest jakaś gradacja?

Dla mnie tożsamość nie wiąże się z przeszłością, ale z przyszłością. W świecie wszystko jest zmienne, w ruchu. Całe nasze życie jest przemianą, procesem. Zwykłem mówić, że człowieka inteligentnego poznać po tym, iż posiada zdolność szczerej przemiany swego myślenia bez popadania z tego powodu we wstyd. Dla mnie czymś takim jest też moja tożsamość.

Za kogo Ojciec się uważa?

Uważam się za obywatela świata, być może również dlatego, że w swym życiu bardzo wiele podróżowałem i każdy nowy kraj, doświadczenie, stały się częścią mojego życia i myślenia. Pułapką jest myśleć o sobie, jako o czymś stałym, skończonym, zrealizowanym, to dotyczy też własnego chrześcijaństwa! Tu chodzi o drogę, którą trzeba iść do końca. Bycie kimś to jeszcze nie wszystko, chodzi o stawanie się kimś! Na przykład, gdy mówimy o problemie tożsamości, w związku z globalizacją zaraz pojawiają się problemy. Co znaczy być Europejczykiem, Węgrem, Egipcjaninem, a nawet chrześcijaninem, muzułmaninem?

Właśnie o relacji między globalizacją a chrześcijaństwem mówił Ojciec w [jezuickim] Domu Dialogu [w Budapeszcie] 11 marca. Kręgosłupem Ojca wykładu było porównanie obecnej, błędnej globalizacji z globalizacją Jezusową. Co one oznaczają i dlaczego uważa Ojciec za złe to, co nazywamy globalizacją dziejącą się w dzisiejszym świecie?

Dzisiejsza globalizacja jest jednoznacznie zła, gdyż chce zniszczyć tożsamość samą w sobie. Na dodatek z powodów gospodarczych i finansowych. To są gry prowadzone na szkodę narodów i krajów, gdzie sam człowiek zostaje całkowicie wypchnięty z pola uwagi. Nie liczy się życie setek tysięcy gdy np. chodzi o pola naftowe czy inne obszary bogate w zasoby. 

Proces ten czyni świat bezosobowym - odbiera wrażliwość na osobę. Robić zaś te wszystkie rzeczy w imię demokracji i praw człowieka to nic innego jak kłamstwo i hipokryzja. Wolność słowa przysługuje ci tylko do momentu, gdy mieścisz się w granicach liberalnej narracji, jeśli wykroczysz poza nie, wtedy przestajesz być równorzędnym partnerem. Dobrym tego przykładem jest islamofobia jako sposób używania tego pojęcia. W świecie zachodnim uważa się za coś nie do przyjęcia, gdy ktoś krytykuje islam, zaraz wypala się na nim piętno islamofoba. Z drugiej strony, gdy chodzi o krytykowanie chrześcijaństwa czy Kościoła wielu bez żadnej kontroli śmiało posuwa się jak najdalej. To jak to jest?

Jak Ojciec myśli, jakie mogą być przyczyny tego stanu, jak do tego doszło?

Świat zachodni zagarnęła w swoje ramiona pewna ideologia, niestety Kościół też nie pozostał od niej wolny. Dziś nazywamy to polityczną poprawnością. To nic innego jak pewien system, w którym na wyżyny wynosi się wychwalanie obcego i multilkulturalizmu. Intencją ukrytą jest zaś to, by ludzie utracili swoją personalną tożsamość. To problem! Przecież tylko wtedy możesz ukształtować normalną relację z kimś drugim, jeśli jesteś sobą i ten drugi też jest sobą. Jeśli ta równowaga zostaje zachwiana, nie możemy już mówić o dialogu osób równorzędnych, partnerów.

W świetle tego wszystkiego porozmawiajmy chwilę o Kościele. Jak Kościół powinien się zmieniać, by zachował swoje pierwotne posłannictwo i umiał skutecznie być obecnym w XXI w.?

Przed dziesięciu laty napisałem sześciostronicowy list do papieża Benedykta XVI. Pisałem o pilnej potrzebie trzech reform: teologicznej, pastoralnej i duchowości. Kościół obecnie jest w bardzo głębokim kryzysie. Dlaczego? Po pierwsze, gdyż wciąż jeszcze nie jesteśmy skłonni przyznać się do własnego kryzysu. Pokory! Proszę Was, niech każdy będzie pokorny!

Tymczasem wielu wciąż jeszcze nie pojęło, co w tym kontekście znaczy nowoczesność [modernitás]. Nowoczesność wymaga całkowitej przemiany mentalności. Duchowieństwo i znaczna część liderów nie wie, jak się do tego odnosić, podkreślam, to wcale nie jest czymś prostym.

Czy mógłby Ojciec podać konkretny przykład, czego tak właściwie potrzebujemy?

Tu mamy np. pojęcie odkupienia. Jezus swoją Ofiarą odkupił nas z grzechów, przelał za nas swoją Krew. Uczynił to, by wyzwolić nas i z grzechu pierworodnego. Współczesny człowiek nic z tego nie rozumie, gdyż źle jest mu to tłumaczone. Od Egiptu po Francję, w każdym zakątku świata spotykam się z katechistami, nauczycielami i oni nie potrafią tego zrozumiale objaśnić dzisiejszemu człowiekowi, brakuje do tego narzędzi. Nasze przesłania, pojęcia, nie zostały na nowo przemyślane, sformułowane. Ta teologiczna reforma jest pilna! Wydaje mi się, że Kościół obawia się, iż mogłoby to spowodować rozmycie wiary. O tym nie ma mowy!

A pozostałe obszary?

Mamy tu aspekt pastoralny. Dawniej we wsi był ksiądz i powiedzmy ze sto rodzin. Kapłan znał ludzi, a oni jego. Co mamy dziś w miejsce stu rodzin? Do jednej parafii należą dziesiątki tysięcy ludzi lub więcej. I to ma być wspólnota? To ma być rodzina? Jak można oczekiwać od kapłana we Francji, by odprawiał Msze św. i spowiadał w kilkudziesięciu świątyniach.

Nie jesteśmy w stanie na nowo przemyśleć pewnej średniowiecznej struktury. Jak to możliwe w obecnym stanie wielkiego zagrożenia? Liczba powołań kapłańskich drastycznie spada. My zaś zachowujemy się, jakby wszystko było w porządku. To jak tonący Titanic, na którym ludzie tańczą, choć wiedzą co ich czeka.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

rozmawiał Heltai Péter /tłumaczył o. Paweł Cebula ofm conv.