Niecodzienna sytuacja w wyborach na Przewodniczącego Rady Europejskiej. Startować w nich będzie dwóch Polaków. A najwięcej niechęci do tych kandydatur spotyka się właśnie ze strony innych Polaków.
Zarówno Donald Tusk, jak i Jacek Saryusz-Wolski są oskarżani o działanie wbrew polskiemu interesowi. Przeciwnicy Donalda Tuska twierdzą, że jego obecność w fotelu Przewodniczącego Rady Europejskiej nie przysłużyła się Polsce. Przeciwnicy Jacka Saryusza-Wolskiego twierdzą, że jego kandydatura ma osłabić szanse na zwycięstwo Polaka w wyborach na ważne unijne stanowisko. I obie strony mają rację. Tylko że z tej racji absolutnie nic nie wynika.
Stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej jest stanowiskiem ogólnoeuropejskim, nie polskim. Donald Tusk nie miał więc żadnego obowiązku stawiać na pierwszym miejscu interesu polskiego. Więcej, nie miał obowiązku stawiać go w ogóle wyjątkowo wysoko. Jego zadaniem było dbanie o dobro całej w Unii Europejskiej, co w obecnych czasach oznacza dbanie przede o wszystkim o zachowanie jedności. I na tym polu Donald Tusk poległ, gdyż za jego rządów doszło do Brexitu. I chociażby z tego powodu przedłużenie jego kadencji wydaje się nieuzasadnione.
Problem z dyskusją o dbanie o interesy narodowe lub braku tej dbałości bierze się z dziwacznej konstrukcji Unii Europejskiej. To, co jest w istocie związkiem państw narodowych, niektórzy przedstawiciele europejskich elit chcieliby traktować jako państwo federalne. I wydaje im się, że tak Prezydentem USA może zostać gubernator Teksasu, Kalifornii czy Arkansas, tak szefem rady czy komisji europejskiej może być były premier Polski czy Luksemburga. A później następuje zdziwienie, że oczekuje się od Tuska reprezentowania interesu polskiego albo że Juncker dbał o interes swojego kraju kosztem innych członków UE.
W takiej sytuacji lepszym kandydatem na Przewodniczącego Rady Europejskiej byłby Jacek Saryusz-Wolski. Większość swojej politycznej kariery związał z instytucjami europejskimi, i nabył dużego doświadczenia w tematyce unijnej. Być może lepiej poradziłby sobie lepiej od Tuska z kryzysem migracyjnym, spadkiem zaufania obywateli do instytucji europejskich czy wciąż nierozwiązanym kryzysem strefy euro. Jednak jego kandydatura została podana w zły sposób. Zamiast być alternatywnym Polakiem do roli „Prezydenta Europy”, można było go przedstawić jako mądrzejszego od Tuska chadeka na to stanowisko, który lepiej niż były premier rozumie problemy z którymi boryka się obecnie Unia.
Być może wybieranie ludzi na stanowiska unijne z grona byłych premierów państw członkowskich jest przyczyną spadku zaufania do instytucji unijnych. Byli liderzy narodowi wydają się odklejać od swoich wyborców po wejściu na brukselskie salony. Może rozwiązaniem byłoby ścisłe oddzielenie sfery instytucji wspólnotowych od sfery rządów narodowych. Taka trochę parafraza średniowiecznej zasady: oddajmy instytucjom unijnym co unijne a państwom narodowym co narodowe.