To dobrze, że Biuro Ochrony Rządu nie zachowuje się jak najemnicy z Blackwater w okupowanym Bagdadzie i że w wypadku w Oświęcimiu nikt nie zginął.
W komentarzach po wypadku samochodu premier Beaty Szydło najbardziej denerwują mnie wpisy w stylu: trzeba było taranować. Gdyby kierowca pani premier zamiast skręcać na pobocze rzeczywiście uderzył 3-tonową opancerzoną limuzyną w seicento, to z 21-letniego chłopaka siedzącego za kierownicą tego drugiego samochodu nie byłoby co zbierać. Należałoby się raczej cieszyć, że Biuro Ochrony Rządu nie zachowuje się jak najemnicy z Blackwater w okupowanym Bagdadzie i że w wypadku w Oświęcimiu nikt nie zginął. Zamiast tego mamy mnóstwo internetowego hejtu, zarówno pod adresem BOR, jak i poszkodowanej w wypadku Beaty Szydło.
BOR pełni w całym zamieszaniu rolę kozła ofiarnego, ale summa summarum może mieć to dobre skutki. O ile nic nie wskazuje na to, by to Biuro było winne kraksy w Oświęcimiu, o tyle w przeszłości BOR zaliczył kilka wpadek. Za najpoważniejszą uważam aferę podsłuchową, a konkretnie to, że niektóre rozmowy nagrano w willi premiera. Na coś takiego rządowa ochrona nie powinna była pozwolić. Formacja potrzebuje zmian i przechodzi je – MSWiA zapowiada, że może nawet utworzona będzie nowa służba – a medialne zamieszanie może w tym pomóc. Łatwiej jest wydać pieniądze na szkolenia i sprzęt wtedy, kiedy tabloidy narzekają, że politycy nie są dobrze chronieni, niż wtedy, kiedy grzmią, iż władza odgradza się od suwerena szpalerem goryli.
Oczywiście tabloiodowo-facebookowa burza nie musi iść we właściwą stronę. Może na przykład doprowadzić do zwolnienia funkcjonariuszy, którzy nie zawinili. No i, jak widzimy, może też powodować, że politycy i internauci nabijają się z poszkodowanego. Czym innym jest wyśmiewanie głupiej wypowiedzi polityka albo tego, że potknął się na dywanie, a czym innym kpienie z kogoś, kto trafił do szpitala. Wpisy części opozycji i jej ultrasów budzą niemiłe skojarzenia. Przypomina mi to naśmiewanie się z incydentu gruzińskiego z udziałem Lecha Kaczyńskiego. Wtedy też niektórzy obwiniali za zdarzenie prezydenta i nie widzieli niczego złego w tekstach w rodzaju: a było tak blisko. W Gruzji nikt nie zginął, nie było nawet rannych, ale – jak się okazało – nawet gdy później doszło do prawdziwej tragedii, otrzeźwienie nie przyszło. Oby przyszło teraz.