Na siły ekonomii nie poradziła nawet wola prezesa Kaczyńskiego.
Przez chwilę wydawało się, że rząd Beaty Szydło stworzył kamień filozoficzny ekonomii. Udało mu się wprowadzić duży program społeczny w postaci 500+ bez podnoszenia podatków i zwiększania deficytu. I były podstawy do wiary w sukces nowej ekipy. Celem jej działań stała się tzw. luka podatkowa, czyli różnica między kwotą, która miała wpłynąć do budżetu z podatku VAT, a kwotą, która rzeczywiście do niego wpływa. Luka ta podczas rządów PO-PSL wzrosła pięciokrotnie, więc było o co walczyć. Niestety, nawet lansowany na ekonomicznego supermana Mateusz Morawiecki nie potrafił poradzić sobie z tym toczącym polskie finanse problemem.
Wprawdzie do listopada mogliśmy słyszeć o sukcesach rządu w walce w wyłudzaczami podatkowymi, ale już w grudniu przychody z VAT znacząco spadły. Oznaczać to mogło, że rząd postanowił oddać pieniądze, o których mówiło się nieoficjalnie, że Ministerstwo Finansów maksymalnie zwleka z ich oddaniem. A wszystko to dlatego, że w 2017 r. zbliża się wydatkowy armagedon. Do całorocznego programu 500+ dołączy też obniżony wiek emerytalny. A w kolejce czeka już reforma zdrowia, która ma dać prawo do opieki zdrowotnej każdemu mieszkańcowi naszego kraju. Warto więc zawczasu oddać przedsiębiorcom należne im pieniądze, kiedy deficyt jest jeszcze relatywnie niewielki.
PiS jest partią prosocjalną, nigdy tego nie ukrywał. Trudno więc mieć pretensje, że rząd wprowadza programy prospołeczne, skoro dla nich Polacy wynieśli go do władzy. I mają one swoje bardzo dobre strony, jak program 500+, który wyciągnął wiele rodzin z biedy i już zaczyna dawać pierwsze efekty w postaci większej ilości urodzonych dzieci. Ale takie programy kosztują. Można je sfinansować na dwa sposoby. Może mianowicie zebrać od Polaków pieniądze na to teraz, w formie podatków, lub w przyszłości, kiedy trzeba będzie spłacać dług zaciągnięty dzisiaj. Przed wyborami PiS zapowiadał, że chce zwiększyć przychody podatkowe. Wprowadzono więc już podatek bankowy, a w kolejce czeka już podatek handlowy. Ale na tym chyba nie koniec.
Aby zrealizować wizję państwa bardziej wspierającego swoich obywateli, rząd będzie musiał prędzej czy później zwiększyć obciążenia podatkowe. Nie wydaje się, aby obecna ekipa chciała uderzyć w polskich przedsiębiorców wysokimi podatkami. Dlatego póki co mamy kluczenie w kwestii podatków. Pojawiają się pomysły jednolitego podatku dla firm, wprowadzającego nawet pewną progresję. Ale budzą one duże kontrowersje. Dlatego wszystko wygląda na to, że skończy się na podwyżce VAT. Podatki pośrednie (jakim jest VAT) przynoszą największe dochody budżetom większości krajów, są w związku z tym pierwszymi do zwiększenia, jeśli jakiś rząd ma większe wydatki. W końcu ziemniaki na obiad i buty na zimę kupimy zawsze, nawet jak drożeją, a podatku w ich cenie i tak nie zauważymy.
Ostatnio w Rumunii pojawiło się jednak zjawisko, które na pierwszy rzut oka przeczy logice. Wraz z obniżką VAT wzrosły wpływy do budżetu z tytułu tego podatku. Dla ekonomistów nie jest to żaden szok. Sytuację wyjaśnia koncepcja krzywej Laffera. Obniżka podatków może powodować wyjście firm z szarej strefy. Czyli, mówiąc prościej, ci, którzy dotychczas nie płacili podatków, bo im się to nie opłacało, zaczęli je uiszczać. I to zwiększa wpływy. Jednocześnie obniżka podatku pośredniego, jakim jest VAT, może wpłynąć na spadek cen. A gdy jest taniej, ludzie mogą zacząć więcej kupować, i tym samym zwiększyć wpływy do budżetu.
Czy rząd zdecyduje się pójść drogą Rumunii? Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od oceny szansy na zmniejszenie szarej strefy. Na razie rząd próbował z nią walczyć za pomocą kija. Może teraz zdecyduje się na marchewkę. Bez względu na to, trzeba przyjąć do wiadomości, że filozofia nowej władzy jest inna niż dotychczas. Teraz państwo ma wziąć na siebie większą odpowiedzialność w opiece nad ludźmi. Nawet jeśli wiązałoby się to z wyższymi podatkami. Dyskusja na temat podejścia do gospodarki trwa na całym świecie od dawna. I w Polsce wygrało właśnie mniej liberalne podejście do tej kwestii. I Polacy wydają się akceptować tę zmianę. Nawet jeśli ceną za większe pieniądze od państwa miałyby być większe podatki