Prezydent Europy kontra prezydent Ameryki.
„Zmiana w Waszyngtonie stawia Unię Europejską w trudnej sytuacji; nowa administracja zdaje się kwestionować ostatnich 70 lat amerykańskiej polityki zagranicznej” – napisał w liście do przywódców Unii Europejskiej Donald Tusk. Słowa przewodniczącego Rady Europejskiej skrytykowała Beata Szydło. "Nie zgadzam się z tym, o czym pisze Donald Tusk. Utwierdza mnie to jeszcze w przekonaniu tym bardziej, że Donald Tusk jest reprezentantem tych elit politycznych, które doprowadziły do poważnych kryzysów w Unii Europejskiej" – mówiła premier.
Widać więc wyraźny rozdźwięk między polskim rządem a byłym premierem. Nie pierwszy zresztą raz. Ale teraz ma on swoje geopolityczne, a nie podwórkowe znaczenie. Przeciwko antyimigranckim decyzjom Donalda Trumpa solidarnie wypowiedzieli się przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. Amerykańskiego prezydenta wsparł za to prezydent Czech, stwierdzając, że „broni on swoich obywateli, czego nie robią obywatelskie elity”. Jeśli dodać do tego nieskrywaną radość Wiktora Orbana z obecności Trumpa w Białym Domu i pozytywne głosy ze strony polskich polityków, stwierdzić można, że w Europie szykuje się podział nieznany od 15 lat.
Ostatni raz z takimi różnicami względem USA pomiędzy starą i nową Europą mieliśmy do czynienia za czasów kadencji Georga W. Busha. Wtedy chodziło o interwencję w Iraku. Dzisiaj chodzi o stosunek do imigracji z Bliskiego Wschodu. Donald Trump, podobnie jak Węgrzy, Polacy czy Czesi, nie chce przyjmować masy muzułmańskich imigrantów. Dla elit niemieckich czy francuskich wydaje się to nie do pomyślenia. Ponadto w krajach Europy Zachodniej, w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych czy krajów Europy środkowej, muzułmanie stanowią znaczny procent ludności i tym samym posiadają siłę przebicia politycznego.
Podobieństw między Trumpem a rządami krajów Grupy Wyszehradzkiej jest jednak więcej. Nowy prezydent USA nie wstydzi się wspierać chrześcijańskich poglądów w polityce. Do chrześcijaństwa w swojej polityce odwołuje się też Orban czy PiS. Zarówno Trump, jak i węgierski, polski czy słowacki rząd nie boją się powoływać na interes narodowy. Podobnie jak nowa amerykańska administracja, również wielu polityków z Europy Środkowej zaczęło dostrzegać negatywne skutki szerokiego otwarcia swoich gospodarek na zagraniczną konkurencję.
Wreszcie Donald Trump, podobnie jak nowe środkowoeuropejskie elity, nie widzi Unii Europejskiej tylko w różowych barwach, dostrzegając w niej mechanizmy wsparcia interesów Niemiec. I to jest najpoważniejszy punkt zaczepienia dla współpracy amerykańsko-środkowoeuropejskiej. Dla Polaków czy Czechów ważne jest zachowanie narodowej suwerenności w ramach Unii. Dla Amerykanów Europa jest poważnym rywalem gospodarczym. Dla obu stron ważne jest więc, aby UE pozostała związkiem państw narodowych, a nie stała się sfederalizowanym molochem, rzucającym wyzwanie Ameryce.
Bliskość nowego rządu USA i rządów środkowoeuropejskich ma też wymiar cywilizacyjny. Nie wstydzą się one chrześcijańskich korzeni swoich narodów i sprzeciwiają się idei multikulturalizmu. Takiej postawy trudno się spodziewać po brukselskich elitach. Dlatego w interesie zarówno obecnej Ameryki, jak i obecnej nowej Europy jest niedopuszczenie przekształcenia Unii Europejskiej w scentralizowaną, ideowo lewicową, służącą niemieckim interesom federację. Przewodniczący Tusk wyraźnie sprzyja takiemu rozwiązaniu, stawiając się w opozycji do prezydenta Trumpa. Dlatego Polska staje po stronie amerykańskiego, a nie europejskiego Donalda.