75 lat temu w KL Dachau zamęczono ks. Emila Szramka, jednego z wielu kapłanów, którzy oddali życie za wiarę w czasie II wojny światowej.
„Niech Bóg da nam siłę”
Stacjami Kalwarii ks. Szramka były obozy koncentracyjne Dachau, Mauthausen, Gusen i ponownie Dachau. Jak wielu innych kapłanów z Górnego Śląska, w obozie zadeklarował się jako Polak. Dlatego nie mógł korzystać z niektórych przywilejów, jakie mieli kapłani narodowości niemieckiej, np. możliwości odprawiania Mszy św. oraz wspólnych modlitw. Współwięźniowie podkreślali, że ks. Szramek nawet w warunkach obozowych promieniował wewnętrzną siłą i krzepił wiarę innych. Jak się wydaje, jeszcze przed aresztowaniem przeczuwał, jaki spotka go los. Wiosną 1940 r. na jednym z posiedzeń kapituły katowickiej miał powiedzieć: „My, którzy nosimy na sobie kolor krwi, będziemy musieli naszym życiem świadczyć o naszej wierze i przekonaniach, jak uczynili to kapłani w Meksyku i Hiszpanii. Rewolucja będzie zawsze występowała przeciwko kapłanom. Niech Bóg da nam siłę, by z nas nikt nie był zdrajcą”.
W jednym z listów do rodziny wysłanym w październiku 1940 r. z KL Mauthausen pisał: „Jestem tu zdrowy i, ponieważ zakotwiczony w Bogu, dobrej myśli i pełen ufności”. Te słowa wydają się kluczowe dla zrozumienia postawy ks. Szramka w kacecie. W obozowych wystąpieniach ks. Szramka przebija wyraźnie przekonanie o tym, że los więźniów wpisuje się w jakąś nieodgadnioną logikę Bożego planu zbawienia. Uważał, że kapłani muszą być z wiernymi nawet w czasie strasznej obozowej próby i byłoby wręcz wstydem, jak się wyraził, gdyby ich tam nie było. Zdobył szacunek nie tylko więźniów, ale także wśród obozowej administracji. Swą nienaganną niemczyzną potrafił strażnikom i funkcyjnym czasem coś wyperswadować.
Fizycznie bardzo cierpiał. W chwili aresztowania miał już 53 lata i ciężko znosił wyczerpującą pracę. Ci, którzy znali go przed wojną, jako pedanta, dbającego o zewnętrzny wygląd, byli porażeni tym, jak zmienił go obóz. Bardzo schudł, jego twarz wydawała się obca, upiorna o kamiennych oczach. Ręce miał pokaleczone od noszenia ciężkich kamieni. Tylko głos mu się nie zmienił. Był pewny, wyraźny i niezłamany. Współwięźniowie często prosili, aby krzepił ich słowem. Do historii przeszło jego przemówienie noworoczne z 1941 r. wygłoszone w baraku KL Dachau w języku niemieckim dla grupy księży różnej narodowości. Było nie tylko wielkim wyznaniem wiary, ale także przesłaniem nadziei, że losy świata są w rękach Boga, a nie ich strażników i oprawców. Historia przyznała mu rację. Wśród 108 Męczenników II wojny światowej, wyniesionych na ołtarze przez Jana Pawła II postać błogosławionego ks. Emila Szramka świeci nieprzemijającym blaskiem jednego z ważniejszych polskich kapłanów pierwszej połowy XX wieku.
Korzystałem m.in. z dokumentacji zamieszczonej w książce: Błogosławiony Emil Szramek. Męczennik. Wprowadzenie i edycja dokumentów Jerzy Myszor. Katowice 2013.
Andrzej Grajewski W redakcji „Gościa Niedzielnego” pracuje od czerwca 1981 r. Dziennikarz działu „Świat”. Doktor nauk politycznych, historyk. Autor wielu publikacji prasowych i książek – m.in. „Wygnanie” oraz „Agca nie był sam: wokół udziału komunistycznych służb specjalnych w zamachu na Jana Pawła II”.