Odpowiedź przyszła, gdy siedzieli przed kawałkiem chleba. To wtedy Bóg rozwiał ich wątpliwości.
Mam do Niego słabość
– Dom Miłosierdzia Bożego w Koszalinie. Druga w nocy. Godzina mojego dyżuru przy Nim. Jezus w tym miejscu pragnie towarzystwa i ma je 24/7. Idę więc Mu potowarzyszyć. On wie, że mam do Niego słabość – opowiada Joanna Mazur, dziennikarka z Poznania. – Ogromna Hostia i ogromna monstrancja. Dzieli nas najwyżej metr. Ucinam za długi knot w woskowej świecy. Poprawiam kwiaty. Jesteśmy sami. Pierwszy raz w taki sposób. Nie wytrzymuję Jego spojrzenia i po raz pierwszy modlę się, leżąc krzyżem. Po raz pierwszy czuję, dlaczego tak niewygodna jest ta pozycja. Godzina mija w ciągu minuty. To już koniec, przyszła kolejna osoba. Nie mogę powstrzymać wzruszenia. Odtąd mam jedno marzenie – zamieszkać z Nim pod jednym dachem.
Adoracja to wyznanie miłości; czas, gdy On pokazuje, kim dla Niego jestem. Jakiś czas temu kolega „zamęczał” mnie pewnym obrazem – gdy modlił się za mnie, widział biały kwiat. Nie potrafił podać gatunku. Zlekceważyłam to. Pewnego dnia zadzwonił do mnie z entuzjazmem i prawie wykrzyczał w słuchawkę „To lilia!”. Nadal nie podzielałam jego emocji, szczególnie że właśnie spieszyłam się i wychodziłam z domu. Choć tego nie planowałam, bezwiednie podjechałam pod kaplicę adoracji w mojej parafii. Weszłam, uklęknęłam dość blisko i zapatrzyłam się w Niego. W pewnym momencie zauważyłam, że nienaturalnie blisko monstrancji stoi wazon, a w nim – właśnie ten kwiat. Moje serce zostało skruszone.
– Jeszcze kilka lat temu nie widziałem potrzeby adoracji Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie – opowiada Grzegorz Galbierczyk ze wspólnoty Przymierze Miłosierdzia w Poznaniu. – Dziś adoruję Go praktycznie codziennie. Adoracja jest pięknym czasem, lecz nie jest łatwa. W świetle Bożej miłości, w ciszy, w intymności z Jezusem odkrywam różne ciemności, które przynoszę. To chwile trudne, ale uzdrawiające. Pan Jezus przemienia wszystko.
Był czas, gdy moją żonę zaczęły trapić nagłe omdlenia, które utrudniały jej życie. Dopadł mnie lęk. Zacząłem gorączkowo zastanawiać się, w jaki sposób zaopiekować się nią, jak pomóc w chwili kolejnego omdlenia. Te myśli zaczęły mnie zadręczać. Wiedziałem, że nie jestem w stanie otoczyć żony nieustanną opieką. Ogarnęła mnie panika. Poczułem przynaglenie, by pojechać na adorację. Wylałem przed Bogiem cały ból, obawy, strach. Trwałem przed Jezusem, gdy nagle doświadczyłem pokoju. Pojawił się w moim umyśle, a potem serce wypełniła pewność: „Nie muszę lękać się o żonę. Sam Bóg będzie jej strzegł, jako swej córki”. Wyszedłem z adoracji jako inny człowiek. Bóg wypełnił mnie pokojem. Od tamtej chwili żona nie miała żadnego omdlenia…
Na ratunek
– Głoszę właśnie rekolekcje w USA – opowiada sercanin ks. Michał Olszewski. – Kilka dni temu spotkałem człowieka, który podjął decyzję o opuszczeniu Kościoła. Twierdził, że Kościół katolicki umarł, gdyż nie dzieją się w nim żadne z cudów opisane w Ewangelii. Próbowałem go przekonać, że tak nie jest. Bezskutecznie. Wieczorem po Mszy przeżywaliśmy adorację z modlitwą o uzdrowienie. Przez cały czas miałem w głowie to, co mówił mi ten człowiek. Wziąłem z wiarą Najświętszy Sakrament, przeszedłem z nim przez Kościół z prośbą, by tego wieczoru „działa się Ewangelia”. Po adoracji do zakrystii przyszła kobieta. Przyjechała na nabożeństwo z przyjaciółmi. Kilka tygodni temu miała wylew i zawał serca. Była lewostronnie sparaliżowana, nie ruszała rękami, w 90 proc. utraciła wzrok. By przyjechać na adorację, przez godzinę była ubierana przez swych przyjaciół.
Gdy przeszedłem obok niej z Jezusem Eucharystycznym, poczuła zalewające ją ciepło, następnie odzyskała władzę w rękach, a po błogosławieństwie Najświętszym Sakramentem wzrok. Przyszła do zakrystii i będąc absolutnie w szoku po tym, co się stało, zapytała mnie: „Proszę księdza przecież ja jestem nikim, dlaczego Jezus mi to zrobił?”. Odpowiedziałem: „Bo kocha!”. Ten wieczór był dla mnie ratunkiem po trudnym porannym spotkaniu.
Marcin Jakimowicz