Tuż przed wylotem w swą ostatnią podróż zagraniczną do Grecji, Niemiec i Peru prezydent USA Barack Obama powiedział w poniedziałek, że prezydent elekt Donald Trump zapewnił go, iż jest zainteresowany utrzymaniem strategicznych sojuszy Ameryki, w tym NATO.
Podczas konferencji prasowej Obama powiedział, że jedną z najważniejszych misji, jaką ma do wykonania podczas tej podróży, jest przekazać europejskim liderom, że Donald Trump jest przywiązany do NATO i sojuszu transatlantyckiego.
"Nie będzie osłabienia" w zaangażowaniu Ameryki, "by utrzymać silny i solidny Sojusz Północnoatlantycki" - podkreślił Obama. Ten Sojusz - dodał - jest nie tylko dobry dla Europy, ale także dla USA i świata.
Podczas kampanii prezydenckiej Trump zakwestionował NATO i zaangażowanie USA na rzecz bezpieczeństwa sojuszników, mówiąc, że członkowie NATO powinni wydawać znacznie więcej na własną obronę. Zapytany, co USA zrobiłyby, gdyby jeden z krajów bałtyckich został zaatakowany przez Rosję, Trump odpowiedział, że najpierw sprawdziłby wkład tego kraju w Sojusz, a dopiero potem zdecydował, czy NATO powinno obronić swego członka.
Poniedziałkowa konferencja prasowa była pierwszą konferencją Obamy od czasu wyborów prezydenckich, w których niespodziewanie wygrał kontrowersyjny nowojorski biznesmen bez doświadczenia politycznego Donald Trump. Obama, który od miesięcy przekonywał Amerykanów, że Trump nie ma ani odpowiednich kwalifikacji, ani wiedzy, ani temperamentu do pełnienia najwyższego urzędu w kraju, teraz oszczędza mu krytyki. Stara się wręcz uspokoić Amerykanów zaniepokojonych perspektywą prezydentury Trumpa, mówiąc, że prezydent elekt, z którym spotkał się w czwartek, zrobił na nim wrażenie osoby bardziej "pragmatycznej" niż "ideologicznej".
"Ten urząd ma moc przebudzenia. Prowadzenie kampanii to coś zupełnie innego niż rządzenie i myślę, że on (Trump) to rozumie" - powiedział Obama.
"Ale czy ja mam obawy? - powtórzył zadane mu pytanie. - Oczywiście. On i ja różnimy się w wielu sprawach". Przyznał też, że są pewne cechy temperamentu Trumpa, które nie pomogą mu rządzić, "chyba, że je rozpozna i poprawi".
Podkreślił, że nowy prezydent powinien starać się dotrzeć do tych wyborców, którzy na niego nie głosowali. "To ważne, by wysłać sygnał jedności" - powiedział, dodając, że zwłaszcza mniejszości oraz kobiety były szczególnie zaniepokojone tonem obranym przez Trumpa podczas kampanii.
Obama przyznał, że po wyborczej klęsce demokraci "powinni odbyć okres refleksji", dlaczego część wyborców się od nich odwróciła.
"Uważam, że my mamy lepsze propozycje, ale uważam też, że lepsze propozycje nie mają znaczenia, jeśli ludzie o nich nie słyszeli" - powiedział Obama. Przekonywał, ze kampanię trzeba prowadzić wszędzie.
Kandydatka demokratów Hillary Clinton co prawda zdobyła więcej głosów niż Trump, ale przegrała z nim w tzw. głosach elektorskich. Szczególnie bolesna dla demokratów była przegrana w obszarach wiejskich, a także kilku stanach z tzw. Pasa Rdzy (zwanego tak od upadającego przemysłu), jak Wisconsin, Pensylwania i Michigan, które w ostatnich wyborach niemal zawsze głosowały na demokratów. Jednak tym razem biała klasa robotnicza zagłosowała na kandydata GOP. Clinton była krytykowana, że zbyt rzadko prowadziła tam kampanię.
Jeszcze w poniedziałek Obama udaje się w swoją ostatnią podróż zagraniczną. Rozpocznie ją od Grecji, gdzie we wtorek spotka się z prezydentem i premierem tego kraju, a w środę zwiedzi Partenon i wygłosi obszerne przemówienie na temat demokracji i globalizacji. Ma w nim odnieść się też do wyborów w USA oraz referendum w Wielkiej Brytanii w sprawie wyjścia tego kraju z UE, a także generalnie do krajobrazu politycznego na świecie.
Z Aten Obama odleci do Berlina, gdzie spotka się w czwartek z kanclerz Angelą Merkel. Na kolacji dołączą do nich przywódcy Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Włoch.
W piątek Obama uda się do Peru na szczyt Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC). Na marginesie tego szczytu Obama spotka się z prezydentem Chin Xi Jinpingiem oraz premierem Australii Malcolmem Turnbullem.