Pisał tuż przed śmiercią w liście do rodziny bł. Franciszek Kęsy. Dziś obchodziłby 96 urodziny.
Urodził się 13 listopada 1920 roku w Berlinie. Rok później rodzina przeprowadziła się do Poznania. Matka zajmowała się wychowywaniem dzieci. Franciszek miał trzech braci i siostrę. Ojciec pracował w Elektrowni Miejskiej. Chłopiec był dosyć chorowity, ale przy tym wesoły, a jego pasją był sport. Był związany z oratorium salezjańskim przy ulicy Wronieckiej. Wiara była w centrum jego życia. Służył do Mszy codziennie, a wieczorami odmawiał różaniec. Chciał zostać salezjaninem. Niestety choroba przeszkodziła mu we wstąpieniu do Niższego Seminarium w Lądzie. Podczas kampanii wrześniowej próbował zaciągnąć się do wojska, niestety bezowocnie. Po powrocie do Poznania, dzięki pomocy Czesława Jóźwiaka, dostał pracę w zakładzie malarskim. Od tej pory chłopcy pracowali razem. Śpiewał też w chórze Stefana Stuligrosza.
Tak jak koledzy z "Piątki Poznańskiej" został aresztowany we wrześniu 1940 roku. Był torturowany podczas przesłuchań. Pobyt w więzieniu we Wronkach był dla niego bardzo ważnym doświadczeniem duchowym: "We Wronkach, siedząc na pojedynce, miałem czas, żeby siebie zgłębić, tam to przyszedłem do porozumienia ze swoją duszą. I tam postanowiłem żyć inaczej, tak jak nakazał nam ksiądz Bosko, żyć tak, aby się Bogu podobać i Jego Matce".
Do siostry w grypsie pisał: "Moja kochana jedyna Siostrzyczko! Nie wiedziałem, że Cię tak kochać potrafię. Dopiero wczoraj się przekonałem, gdy dostałem list od Ciebie i gdy dowiedziałem się, że ty takie zmartwienie masz. Mnie to także bardzo zmartwiło, ale się uspokoiłem, całą tę sprawę poleciłem Bogu i Matuchnie Najświętszej. Moi współtowarzysze i ja pomodliliśmy się w Twej intencji i wierzymy, że Dobry Bóg wysłucha nasze modlitwy. Pisz mi zaraz, jak ta sprawa się zakończyła, jestem bardzo ciekaw. Biedna mała Siostrzyczko (chociaż może wzrostem mnie przewyższasz, ale wiekiem jesteś zawsze mała), takie zmartwienie już przechodzisz. Tak, życie jest jedną pełnią cierpień i trosk. Nie bylibyśmy w stanie ich znieść, gdyby nad nami nie było Boga. Boga, który jest naszym najlepszym Ojcem".
Humor nie opuszczał go nawet przed śmiercią. W grypsie do Edwarda Kaźmierskiego pisał: "Ja się mego humoru jeszcze nie pozbyłem, jeszcze figle płatam. Raz Jantyszkowi schowałem łyżkę i jedli ze Stefanem jedną. Ponieważ była dolewka, jedli bardzo długo. Edziowi "Babisiowi" (Klinikowi) poprzestawiałem raz meble i na pokrywie kibla napisałem: Achtung. Giftgas! (Uwaga, gaz trujący!) i namalowałem trupią czaszkę".
Zdawał sobie sprawę ze swoich słabości. W ostatnim liście pisał:
"Moi Najukochańsi Rodzice i Rodzeństwo
Nadeszła chwila pożegnania się z Wami i to właśnie w dniu 24 sierpnia, dzień Maryi W[spomożycielki] W[iernych]. Och, jaka to radość dla mnie, że już odchodzę z tego świata i to tak, jak powinien umierać każdy. Byłem właśnie przed chwilą u spowiedzi świętej, za chwilę zostanę posilony Najśw. Sakramentem. Bóg Dobry bierze mnie do siebie. Nie żałuję, że w tak młodym wieku schodzę z tego świata. Teraz jestem w stanie łaski, a nie wiem, czy później byłbym wierny mym przyrzeczeniom Bogu oddanym. Kochani Rodzice i Rodzeństwo, bardzo Was przepraszam raz jeszcze z całego serca za wszystko złe i żałuję za wszystko z całego serca, przebaczcie mi, idę do nieba. Do zobaczenia, tam w Niebie będę prosił Boga.
Właśnie przyjąłem Najśw. Sakrament. Módlcie się czasem za mnie. Zostańcie z Bogiem.
Wasz syn
Franek.
Już idę. Bardzo przepraszam za wszystko".
24 sierpnia 1942 roku Franciszek wraz z kolegami z oratorium w Poznaniu, po niesprawiedliwym procesie, pobycie w kilku więzieniach, został zgilotynowany na dziedzińcu więzienia w Dreźnie. 13 czerwca 1999 roku w Warszawie św. Jan Paweł II ogłosił ich błogosławionymi.