11 listopada w głównym kościele Świątyni Opatrzności Bożej zostanie odprawiona pierwsza Msza św. Bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość.
Trwało to bardzo długo, ale wreszcie jest. Propozycja wybudowania Świątyni Opatrzności Bożej pojawiła się w 1791 roku. 14 lat temu budowę rozpoczął kard. Józef Glemp. 11 listopada w głównym kościele Świątyni Opatrzności Bożej zostanie odprawiona pierwsza Msza św. Bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Nie tylko dlatego, że wypełnia się obietnica sprzed ponad dwóch wieków. Konsekwencja w dążeniu do obranego celu nie jest chyba najsilniejszą stroną Polaków, a tu proszę – obiecali i zrobili. Niemała w tym zasługa kard. Kazimierza Nycza, który trudne dzieło otrzymał w spadku po swoim poprzedniku. O wiele ważniejszy jest drugi powód mojej radości. Polska jest krajem, gdzie obok dróg i aquaparków ciągle powstają nowe kościoły. I to nie tylko parafialne, ale też monumentalne, jak Świątynia Opatrzności Bożej, a wcześniej sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie. Czy za dwadzieścia lat będą one pełne, czy też puste, to temat na zupełnie inny tekst. Na razie faktem bezspornym jest to, że nowe kościoły są wznoszone. Co więcej – powstają dzięki dobrowolnie przekazywanym ofiarom. Bardzo mocno podkreślił to kard. Kazimierz Nycz w rozmowie z „Gościem”: „Świątynia Opatrzności powstaje ze środków ofiarodawców, to wielkie społeczne dzieło. Wbrew temu, co czasem próbuje się sugerować, nie korzystaliśmy przy tej budowie ze środków publicznych”. Jeżeli pieniądze publiczne trafiały do budowniczych świątyni, to kierowane były do powstającego przy niej Muzeum Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego. Zapewne inwestycji widzianej jako całość te pieniądze też pomogły, ale sam kościół jest budowany z ofiar. Ma to niebagatelne znaczenie. Jak górnolotnie by to nie brzmiało, sytuacja wygląda następująco: są w Polsce ludzie, którzy kierowani wiarą potrafią ofiarować swoje pieniądze na budowę kościoła. Nie cudze pieniądze, bo te łatwo się rozdaje, ale swoje. I takich ludzi jest całkiem sporo. Świątynia Opatrzności Bożej ma prawie sto tysięcy ofiarodawców. Taka postawa nie bierze się znikąd. Musi za nią stać albo głęboka wiara, albo przynajmniej przekonanie, że Kościół jako instytucja ma do spełnienia ważną rolę. W wielu miejscach Europy taka sytuacja nie jest już możliwa. Niedawno media obiegła wiadomość o protestanckiej katedrze w niemieckim Ulm, której grozi katastrofa budowlana z powodu… oddawania moczu na kościelne mury. Jak powiedział konserwator budowli, zawarte w moczu sole i kwasy „pożerają” piaskowiec, z którego zbudowany jest zabytek. Nie sądzę, by katedra rzeczywiście miała się zawalić, tego rodzaju informacje zwykle są przesadzone, ale samo pojawienie się takiego problemu wiele mówi o stanie świadomości mieszkańców i gości tego szacownego miasta. Wspomniany konserwator winą za taki stan obarczył organizatorów licznych festiwali, które odbywają się na placu przed katedrą. Jego zdaniem nie zapewniają oni uczestnikom zabaw odpowiedniej liczby darmowych toalet. Biedny człowiek, nic nie rozumie. Brak toalet jest zapewne problemem, ale drugorzędnym. Pierwszorzędny problem tkwi w głowie. Ale tego nie wiedzą ani uczestnicy festiwali, ani konserwator. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.