Utrudniając finansowanie konkretnej grupy politycznej portal społecznościowy przekracza pewną granicę.
W roli adwokata narodowców czuję się niezbyt zręcznie. Kierownictwu szeroko rozumianego ruchu narodowego mam sporo do zarzucenia, na czele z dziwnym podejściem do relacji z Rosją i w ogóle spraw geopolitycznych. Jednak to, w jaki sposób potraktował ich Facebook otwiera mi w kieszeni scyzoryk.
Od kilku miesięcy z portalu społecznościowego znikają kolejne profile ludzi związanych z Marszem Niepodległości i organizacjami związanymi z wydarzeniem. Jak podają narodowcy, zdjęto już czwartą wersję strony marszu. Uderzenie jest o tyle bolesne, że profile służyły do zbierania pieniędzy na organizację demonstracji. Bez nich zbiórka będzie dużo trudniejsza.
Przykładów ideologicznego skrętu najpopularniejszego portalu społecznościowego jest sporo. Swego czasu portal fronda.pl został zablokowany na miesiąc za publikację artykułu zatytułowanego „Ks. Cisło: Sprowadzanie do Polski muzułmanów to import potencjalnego zagrożenia”. Warto dodać, że ks. prof. Waldemar Cisło, który udzielił wywiadu to dyrektor polskiego oddziału stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie organizującego pomoc humanitarną dla Syryjczyków. Za to profil wulgarnie atakujący działaczy pro-life działa sobie bez przeszkód od wiosny. Inny profil, w podobny sposób obrażający dziennikarza Tomasza Terlikowskiego istniał przez wiele miesięcy, choć mnóstwo ludzi zgłaszało naruszenie zasad.
Internet, przedstawiany często jako przestrzeń wolności często działa przeciw niej. Owszem, z jednej strony pozwala np. ominąć oficjalny przekaz mediów i dotrzeć do cenzurowanych informacji, ale jednocześnie nie pozwala na jakąkolwiek dyskrecję. Wszystko, co robimy w wirtualnym świecie zostawia przecież ślady i prędzej czy później może zostać odkryte. W niektórych sytuacjach winę można zrzucić na procesy, które zachodzą spontanicznie, czy ich chcemy, czy nie. Trudno się jednak łudzić, że działania Facebooka wobec konserwatystów, narodowców czy krytyków islamu nie mają związku z pracownikami firmy. Decyzji o blokadzie nie podejmuje przecież wyszukiwarka słów kluczowych, tylko konkretne osoby.
Utrudniając finansowanie konkretnej grupy politycznej portal społecznościowy przekracza pewną granicę.