PiS sugerował, że jeśli aborcja wejdzie pod obrady, to się przestraszy. I patrzcie państwo – dotrzymał słowa: przestraszył się.
Gdyby ktoś nie wiedział, to w Sejmie leży projekt Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia, gwarantujący pełną ochronę dziecka poczętego, który nie przewiduje kar dla kobiet dopuszczających się aborcji. I sobie poleży, jak każdy przyzwoity nieboszczyk, w pokoju wiecznym. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, to dziś powinien się ich pozbyć. „Obecnie nie są prowadzone żadne prace zmierzające do zmiany obowiązującej ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży” – powiedział w Sejmie wiceminister zdrowia Jarosław Pinkas. I żeby się kto nie łudził, powtórzył: „Nie są prowadzone żadne prace”.
Nikogo to nie powinno dziwić, przecież to nasza wina, społeczeństwa, a już na pewno tych pół miliona ludzi, którzy podpisali się pod projektem przewidującym możliwość karania kobiet za aborcję. PiS mówił przecież, że jeśli to wejdzie pod obrady, to będzie awantura i oni się przestraszą. I patrzcie państwo – dotrzymali słowa: przestraszyli się. I to tak, że teraz po ustawę ratującą dzieci nie sięgną nawet długim kijem. Nawet bez zapisu o karalności kobiet. Nie uratują nawet dzieci podejrzanych o chorobę – tak się boją.
Ale cóż to takiego się stało – oprócz tego mitycznego strachu – po demonstracji garstki feministek i sporej grupy kobiet okłamanych przez Salon co do treści ustawy? Czy obóz władzy od tego stracił większość parlamentarną? Czy choćby o jotę zmieniła się zdolność PiS do uchwalenia każdej ustawy?
Otóż nic się nie stało. Po staremu każdego dnia w Polsce legalnie zabija się troje dzieci, a władza po staremu ma pełną zdolność likwidacji tego procederu. Dlaczego więc w tej sprawie „nie są prowadzone żadne prace”? Ano dlatego, że władza najwyraźniej ma inne priorytety. Może i ważne – ale nie najważniejsze. Najważniejszy leży i leżał będzie.
Jeśli ktoś myśli, że może jednak Jarosław Kaczyński zmieni co do aborcji zdanie i nagle każe się w tej sprawie nie bać, powinien rozważyć prostą kwestię: jeśli nie teraz, to kiedy?
Obecna władza ma WSZYSTKIE mechanizmy potrzebne do natychmiastowego zlikwidowania aborcji i prawdopodobnie nigdy nie będzie już po temu lepszej okazji. Każdy polityk wie, że trudne rzeczy załatwia się na początku kadencji, więc najlepszy czas właśnie się kończy. Im bliżej wyborów, tym gorzej. Jeśli więc teraz słyszymy „żadnych prac”, nie łudźmy się, że coś lepszego usłyszymy bliżej wyborów. A tak się składa, że każdy dzień przybliża nas do tej daty.
Ale może się mylę. Bardzo bym tego chciał.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.