Lojalność w polityce międzynarodowej nie oznacza zgody na robienie ze swojego kraju taniego rynku zbytu.
Trzeba przyznać, że lata polityki uzależnionej od kolekcji klepnięć po plecach przeorały umysły elit i społeczeństwa. Pokazała to reakcja w Polsce na fhancuską obrazę majestatu, tzn. zapowiedź prezydenta Hollande’a, że nas jednak nie zaszczyci swoją obecnością. Posypały się gromy na polski rząd, że śmiał TAKIEMU sojusznikowi, sprawdzonemu przecież w spieszeniu nam z pomocą, gdy nawałnica totalitaryzmów zagrażała z prawa i lewa, że takiemu sojusznikowi malutcy ludzie śmieli powiedzieć: „NIE”. Malutcy, bo jeszcze nie rozumieją (i nic nie zapowiada, że zrozumieją), że w tym biznesie, jak taki sojusznik coś chce wcisnąć, to się bierze z pocałowaniem ręki, a nie kręci narodowym nosem. I że trzeba myśleć o 3 tysiącach francuskich robotników, którzy przez wycofanie się Polski z kontraktu znajdą szybko nową pracę, a nie martwić się paroma setkami polskich rodzin, które i tak za dużo w Polsce nie zarobią...
Owszem, to sarkazm, ale czasem trudno inaczej skomentować postawę „lojalistów”, którzy nawet nie wyobrażają sobie, że ich kraj może prowadzić suwerenną politykę zagraniczną, politykę obronną i wspierać własny przemysł. Nie chodzi o to, że produkcja śmigłowców w Polsce będzie na pewno lepsza niż sprowadzanie ich od Francuzów bez pakietu zabezpieczeń offsetowych (choć z biznesowego i strategicznego punktu widzenia ta niedoszła umowa z Francuzami rzeczywiście nie wyglądała zachęcająco). Chodzi o samą zasadę, o krzyk tylko i wyłącznie dlatego, żeśmy stracili okazję na przybicie piątki z europejskim mężem stanu.
Na tle oburzonych pozytywnie wyróżnia się głos Jacka Saryusza-Wolskiego, europosła z PO. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zdroworozsądkowo zauważył, że od Francuzów Polska powinna uczyć się żelaznego trzymania własnych interesów. I pokazuje, jak Francja forsuje własne biznesy, zupełnie nie zważając na jakikolwiek dyplomatyczny savoir-vivre. „Pamiętam wizytę prezydenta Chiraca w Polsce, spotkanie w Pałacu Prezydenckim i domaganie się, w odpowiedzi na długi polski wywód o ważnych sprawach, żeby francuska firma mogła kupić polski Ruch. To specyficzne francuskie podejście, łączące politykę z gospodarką. Polska powinna podejmować decyzje własne, w oparciu o własny interes”, mówi europoseł PO.
A zatem koniec z poklepywaniem po plecach. No, chyba, że ktoś z „europejskich mężów” chciałby teraz zabiegać o klepnięcie przez naszych. Jak na razie jednak to ciągle political fiction.
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.