Im mniej księdza w sprawach, na których znać się nie musi, tym większa szansa, że nie podzieli losu księdza Międlara.
Jest taki ksiądz. Nie przepuszcza żadnej okazji, by opowiadać o liturgii w swojej parafii – jakie tam śpiewy, jaka symbolika, jak ludziom się podoba, jak to przeżywają, jak sam się cieszy na samą myśl, że za rok znowu zabrzmi genialny Exultet, sławiący prawdziwy (nie plastikowo-rurkowy) owoc pszczelego roju, że nie będzie żadnego pośpiechu, że ludzie będą śpiewać ze scholą z prawdziwego zdarzenia starożytne hymny, że w ogóle to och i ach. I nieraz byłem świadkiem, jak ten czy inny duchowny wyraźnie zmęczony tymi opowieściami rzucił coś z ironią, złośliwie skomentował, prześmiewczo podsumował. Tyle że setkom ludzi, którzy do tej parafii ciągną z odległych miejscowości, właśnie takie nakręcenie księdza, właśnie w takich sprawach, bardzo pasuje. Bo to ksiądz, który nakręca siebie i innych tym, na czym powinien się znać... ksiądz. I czym powinien się fascynować. I opowiadać w kółko przez cały rok. Nawet jak zazdrośni koledzy, inwestujący czas i zdolności w inne sfery, uszczypną niby inteligentną docinką.
Jak to się ma do sprawy księdza Międlara? Nie chcę bynajmniej osądzać jego drogi i decyzji, które podjął. W swoich publicznych wystąpieniach sam jednak dał dowód na to, w co zainwestował swoje kapłaństwo: w nakręcanie siebie i innych nie samą Ewangelią, życiem Kościoła, liturgią, teologią, ale niezrozumiałym wymieszaniem tego wszystkiego z ideologią. I nie tylko o to chodzi, że z ideologią trudną do pogodzenia z Ewangelią (zresztą, jaką ideologię pogodzić można). Chodzi głównie o nieudaną, siłą rzeczy, próbę zrobienia z siebie eksperta w sprawach, na których znać się nie musi. W gruncie rzeczy przypadek księdza Międlara to ostrzeżenie dla wszystkich duchownych – nie tylko podzielających jego poglądy, ale też zajmujących radykalnie inne od niego stanowisko w sprawach politycznych, ideowych, a również z lubością (i często bez konsekwencji) brylujących w mediach i różnych forach internetowych. To ostrzeżenie brzmi prosto: weźcie się, ludzie, za to wszystko, na czym się znać powinniście (jak, zresztą, robi to większość waszych współbraci w kapłaństwie). Stawajcie się fachowcami w sprawach, w których żaden świecki fachowiec nie pomoże. Nie ma sensu przycinać własnej sutanny na miarę tego świata.
Benedykt XVI podczas wizyty w Polsce parę lat temu tak mówił w Warszawie do duchownych: „Wierni oczekują od kapłanów tylko jednego, aby byli specjalistami od spotkania człowieka z Bogiem. Nie wymaga się od księdza, by był ekspertem w sprawach ekonomii, budownictwa czy polityki. Oczekuje się od niego, by był ekspertem w dziedzinie życia duchowego”. I dalej: „Dlatego, gdy młody kapłan stawia swoje pierwsze kroki, potrzebuje u swego boku poważnego mistrza, który mu pomoże, by nie zagubił się pośród propozycji kultury chwili. Aby przeciwstawić się pokusom relatywizmu i permisywizmu nie jest wcale konieczne, aby kapłan był zorientowany we wszystkich aktualnych, zmiennych trendach; wierni oczekują od niego, że będzie raczej świadkiem odwiecznej mądrości, płynącej z objawionego Słowa”.
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.