Nowoczesna apeluje do szkół o niewysyłanie uczniów na „Smoleńsk”. Już tam ci ludzie wiedzą, co jest dla nich groźne.
Nie myślałem, że będę pisał o filmie „Smoleńsk”, bo już inni pisali, ale zmieniłem zdanie. Przekonał mnie o tym apel Zarządu Koła Poznań Nowoczesnej Ryszarda Petru. „Apelujemy do wszystkich dyrektorów oraz nauczycieli poznańskich szkół, aby z dużym dystansem i roztropnością podchodzili do pomysłu organizowania przez szkołę wyjść do kina, dla swoich uczniów, w celu obejrzenia filmu ’Smoleńsk’” – napisali działacze tejże partii. Ich zdaniem byłoby to wciąganie uczniów w spory polityczne „w szczególności, że temat tragedii smoleńskiej tak mocno dzieli polskich obywateli”.
A owszem, ten temat dzieli polskich obywateli, a film pokazuje dlaczego. I to, przy wszystkich mankamentach, uważam za jego główną zaletę. „Smoleńsk” przede wszystkim PRZYPOMINA to, co się wokół tragedii wydarzyło. Podane tam fakty są w większości powszechnie znane – uczestniczyliśmy w tym. Byliśmy świadkami koszmarnej manipulacji głównych mediów, które wtedy były w całości we władaniu władzy PO. Podana tuż po katastrofie bezwstydnie kłamliwa informacja o czterokrotnych próbach lądowania sprawiła, że już pierwsze łzy wielu Polakom płynęły nie tylko z żalu lecz także i z gniewu. A potem nachalnie kolportowane kolejne kłamstwa: o naciskach żeby lądować, o pijaństwie generała Błasika, wreszcie o rzekomej awanturze, którą tenże generał miał zrobić przed wylotem. I cała masa szokujących rzeczy: oddanie Rosjanom śledztwa, skwapliwe i bezkrytyczne przyjęcie ich raportu, kampania szyderstw z „sekty smoleńskiej”, założenie, że wszelkie wątpliwości i tezy inne niż koncesjonowane państwowo są głupie i śmiechu warte. Przecież to wszystko wiedzieliśmy i byliśmy tym karmieni. Ale to się zapomina. Gdy natomiast ktoś zbierze to razem i pokaże w filmie – sprawa zaczyna wyglądać zupełnie inaczej.
Zupełnie się nie dziwię niepokojom działaczy Nowoczesnej i ich ideowych krewnych. Już oni dobrze wiedzą, że nic nie przekonuje tak jak film. Niezależnie od tego, czy jest dokumentem, czy fikcją artystyczną. Bo działa na wzrok i emocje, wbija się w pamięć i zmusza do myślenia. A ten film odwraca to, nad czym do niedawna w pocie czoła pracowały sztaby piarowców i władców „wiodących mediów”. To prawda, że jest tam jasno wybita teza o zamachu – ale przecież nie jest ona wykluczona (a film stara się wyjaśnić dlaczego). To po pierwsze. A po drugie – teza odwrotna, że zamachu nie było i że w ogóle nikt tam nie zawinił (oprócz, oczywiście, prezydenta i jego ekipy), została już społeczeństwu podana do wierzenia. Podawano ją narodowi w końskich dawkach systematycznie, dzień w dzień przez pięć minionych lat. Nic dziwnego, że „społeczeństwo się podzieliło”. To i tak cud, że tylko część społeczeństwa kupiła tę szyderczą narrację.
Film „Smoleńsk” jest jednorazową „artystyczną” odpowiedzią na zmasowaną i długotrwałą „urzędową” propagandę. To bardzo niewiele w stosunku do czegoś bardzo dużego. Jeśli więc to maleństwo takie groźne, to może dlatego, że jest w nim wiele prawdy. A prawda, nawet gdy drobna, rozwala całe gmachy kłamstw.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.