Może postawa świętych w zestawieniu z naszą słabością jest właśnie powodem, dla którego krytykujemy świętość?
Matka Teresa z Kalkuty. Malutka kobieta, która niemal na naszych oczach osiągnęła świętość. Przez jednych kochana, przez innych wciąż krytykowana. Podobno o zmarłych nie należy mówić źle, a jednak niektórych jej świętość uwiera jak kamyk w bucie. Problemem jest dobroć Matki Teresy, którą starają się umniejszać. Czyżby przez własne kompleksy?
Mam wrażenie, że bardzo trudno jest nam uwierzyć w to, że święci, to tak naprawdę ludzie tacy sami jak my, ludzie z tłumu. Zwykli śmiertelnicy, przeciętnie urodzeni, choć już nieprzeciętnie idący przez życie. Niedoskonali i popełniający błędy. A jednak inni, bo przecież jako nieliczni osiągają to, do czego właściwie wszyscy powinniśmy dążyć – świętość. Dochodzą do niej różnymi drogami. Tych ze starych figur i obrazów przyjmujemy jakby łatwiej, nie szukamy w nich skaz. Współczesnym przyklejamy łaty i deprecjonujemy ich dobroć, pokorę, odwagę. Naszych dzisiejszych świętych mierzymy własną miarą, oceniając według naszych oczekiwań. Może trudno nam przyjąć to, że potrafią oni iść własną drogą, nie patrząc na konwenanse, nie próbując być tacy jak wszyscy, nie dążąc do uznania świata, osiągnięcia majątku, sławy i urody oraz poświęcając siebie dla dobra innych, słabszych i zapomnianych? Może ich postawa w zestawieniu z naszą słabością jest właśnie powodem, dla którego krytykujemy świętość? Rzucamy słowa i zarzuty umniejszające wartość drugiego człowieka. Tak jak ma to miejsce teraz, w obliczu kanonizacji Matki Teresy.
Jest takie pytanie w ewangelii św. Mateusza (13, 55) dotyczące Jezusa: „Czyż nie jest on synem cieśli? […] I powątpiewali o Nim”. On, który uzdrawia, naucza, czyni cuda - za kogo on się uważa? Przecież nie jest lepszy od nas. To nasz sąsiad.
Te właśnie słowa skojarzyły mi się z zarzutami wobec kanonizowanej właśnie Matki Teresy. Kim ona jest, że ogłoszono ją świętą? Cóż z tego, że pomagała innym, miała przecież tysiąc wad, nie była idealna. My o tym wiemy, przecież ją znamy, żyła obok nas.
Wątpliwości, zarzuty, insynuacje wobec świętej. Dlaczego? Czy dlatego, że będąc jedną z nas potrafiła żyć inaczej? Dlatego, że starała się być dla innych, a nie dla siebie?
Matka Teresa obrała trudną drogę. Jako jedna z nielicznych umiała pochylić się nad tymi, od których niemal wszyscy odwracali wzrok. Nad śmierdzącymi, bezdomnymi i umierającymi na ulicach, nad którymi latały już tylko stada much. To nie jest łatwe, nie okłamujmy się, że każdy z nas potrafiłby tak. Jeszcze trudniejsze jest podanie dłoni, kiedy jest ona brudna, pokryta ranami i owrzodzona.
Ona to umiała. Wyszła z pomocą do głodnych, chorych, brudnych i umierających. Ale przede wszystkim do samotnych w swoim cierpieniu, niemających żadnej nadziei na jakąkolwiek zmianę, na choć odrobinę lepsze życie i godną śmierć. Ona o to walczyła. Niejednemu dała łóżko, dach nad głową i jedzenie. I nawet, jeśli nie podała zastrzyku z morfiną, jak zarzucają jej niektórzy, to dała coś innego, coś niematerialnego, a przecież równie ważnego – towarzyszenie w cierpieniu. Czy to dużo?
Bardzo łatwo jest powiedzieć, że nie, że to zbyt mało, że mogła a wręcz powinna więcej. Można palcem pokazywać, co lub w jaki sposób powinna zrobić jeszcze i jak widać niektórzy czerpią z tego satysfakcję, wyszukując absurdalne wręcz zarzuty, jednocześnie samemu nie ruszając się ze strefy własnego luksusu. Albo można też wrzucić do puszki symboliczną kwotę, żeby z czystym sumieniem móc z niej rozliczać tych, którzy nie boją się podjęcia realnego trudu działania. I można przez to poczuć się lepszym, z nadzieją na bycie jeszcze lepszym. Bo gdybym tylko chciał, chciała mógłbym lub mogłabym zrobić więcej, lepiej. Problem jednak w tym chceniu.
Błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Ale czy on może zostać świętym?
Dorota Palacz