Jakoś trudno mi uwierzyć, że trwająca tak długo i tak skomplikowana afera, jak przekręty przy warszawskich reprywatyzacjach była dziełem kilku prawników.
Na przekrętach podczas reprywatyzacji miasto traci sumy trudne do wyobrażenia. Cierpią zwykli ludzie, tacy jak para emerytów z ul. Poznańskiej 14, którzy właśnie mają sprawę o eksmisję z kamienicy przejętej kilka lat temu przez nowych właścicieli. Afera ma oczywisty polityczny podtekst: to walka o władzę w stolicy, spięcie na linii rząd-opozycja, ale i bezlitosna rywalizacja między ugrupowaniami opozycyjnymi – w końcu, opisując sprawę, w Platformę Obywatelską uderzyła gazeta otwarcie sympatyzująca z KOD.
Ale jest w tym wszystkim jeszcze jeden zastanawiający wątek – wpływy osób wyłudzających od miasta kamienice. Aby prowadzić proceder, trzeba było dostawać zgody od kilku jednostek warszawskiego samorządu, nie tylko Biura Gospodarowania Nieruchomościami, gdzie właśnie zaczęła się czystka. Jakoś udało się je uzyskać. Jakoś stało się to, że radni podejmowali decyzje zwiększające wartość działek do niebotycznych rozmiarów. Jakoś umorzono śledztwo w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej, skonfliktowanej z nowym właścicielem kamienicy lokatorki. Z jakichś powodów ślimaczyły się prace nad ustawą, która miała uniemożliwić fikcyjną reaktywację przedwojennych spółek i wyłudzanie nieruchomości należących do tych firm 70 lat wcześniej. Z jakichś wreszcie powodów sędziowie uznawali dokumenty podpisane rzekomo przez dawnych właścicieli kamienic, którzy musieliby mieć sporo ponad 100 lat.
Wątek wyłudzania spadków po zmarłych jest ciekawy, bo kolekcjonerzy warszawskich roszczeń nie byli pierwsi. W latach 80. podobny proceder prowadził na dużą skalę Oddział „Y” II Zarządu Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, czyli peerelowskiego wojskowego wywiadu. Oddział „Y”, przypomnijmy, miał za zadanie zdobywać pieniądze dla służby i robił to poprzez nielegalne operacje, takie jak właśnie wyłudzanie spadków po zmarłych za granicą Polakach. Prof. Sławomir Cenckiewicz opisał przypadek, gdy dla przejęcia majątku po mieszkającej w Kanadzie polskiej Żydówce wysłano za ocean agenta, który podał się za jej krewnego. Co prawda oprócz niego zgłosił się też prawdziwy krewny, ale nie udało mu się przekonać sądu, że ten drugi jest oszustem. Oddział „Y” osiągnął cel.
Nie twierdzę oczywiście, że przekręty przy warszawskich reprywatyzacjach to sprawka akurat ludzi z dawnego Oddziału „Y”. Nie wiem, kto dokładnie za tym stoi (choć między bajki można włożyć tłumaczenia, że to urzędnik Ś., który ukrył przed prezydent miasta dokumenty). Jakoś trudno mi też uwierzyć, że trwająca tak długo i tak skomplikowana afera była dziełem kilku prawników, choćby nie wiem jak sprytnych. Aby wyłudzać nieruchomości, trzeba było mieć wpływy naprawdę ogromne. Wyjaśnienie tej afery może się okazać wstrząsem nie tylko dla warszawskiego ratusza.