„Bóg zbawia, stając się małym, bliskim i konkretnym” - to jest wiadomość, którą może przyjąć każdy, niezależnie od tego, co sam chciał zobaczyć i usłyszeć.
Coście przyszli zobaczyć? – to pytanie ciśnie się na usta, gdy widzi się tłum ściśnięty na ul. Franciszkańskiej. Sławnego pana z telewizora? Dobrego wujka, który każe być miłym dla innych? Właściwie nie wiadomo kogo, ale wszyscy idą to i ja pójdę?
Co dokładnie kieruje każdym z pielgrzymów, którzy w lipcowym upale tłoczą się po papieskim oknem – tego oczywiście nie rozstrzygniemy. Część osób zapewne chciałoby się poczuć tak, jak rodzice podczas pielgrzymek Jana Pawła II. Część – znacznie mniejsza – to właśnie ci rodzice, którzy czują sentyment do dawnych spotkań. I ani w jednym w drugim podejściu nie widzę niczego złego. Tak czy inaczej już pierwsze spotkanie pokazało, że nie chodzi o show. Bardzo wymowna była cisza, która zapadła, gdy papież opowiadał o Macieju Cieśli, zmarłym na raka wolontariuszu. W tej ciszy Ojciec Święty mówił o tajemnicy cierpienia, a co za tym idzie wzywał do osobistego nawrócenia. Na razie w całej pielgrzymce rzuca się w oczy to, że papież nie przemawia do społeczeństwa, tylko do ciebie. Symptomatyczne, że na Jasnej Górze nie wspominał o ślubach lwowskich czy wojnie z bolszewikami, ale o tym, że „Bóg zbawia, stając się małym, bliskim i konkretnym”. I to jest wiadomość, którą może przyjąć każdy, niezależnie od tego, co sam chciał zobaczyć i usłyszeć.