Starcie dwóch ideologii od dekad marnuje energię Turków. Religia laicyzmu i religia islamskiego demo-totalitaryzmu. Strażnikiem pierwszej zawsze była armia. Strażnikiem drugiej jest rosnący w siłę nowy sułtan.
Zaczynałem akurat lekturę „Dziwnej myśli w mej głowie”, ostatniej powieści tureckiego pisarza Orhana Pamuka, gdy dotarły wieści o wojskowym zamachu stanu w Turcji. Niewykluczone, że był on ustawką prezydenta Erdoğana po to, by umocnić swoją władzę i pozbyć się niepokornych dowódców, a przy okazji sędziów i urzędników. W każdym razie po raz pierwszy pucz wojskowy w Turcji „nie wypalił” – o ile w ogóle miał się udać. Dotąd armia, gdy uznała, że naruszony jest „święty” laicki porządek, skutecznie usuwała islamizujących przywódców. Tym razem nieskrywający ambicji sułtańskich Erdoğan triumfuje. I jedna, i druga strona tego cywilizacyjnego wręcz starcia niewiele ma wspólnego z demokracją. Orhan Pamuk w swoich powieściach pokazuje, jak bardzo ten wewnętrzny konflikt paraliżuje społeczeństwo. Przykład pisarza, który ze Stambułu musiał uciekać do USA (oskarżony o zdradę tureckości), pokazuje coś, co łączy obie walczące ze sobą ideologie: kłamstwo o własnej historii. Pamuk jako jeden z niewielu miał odwagę powiedzieć, że w jego kraju sto lat temu wymordowano milion Ormian i że do dziś prowadzone są czystki wśród Kurdów. Mówienia głośno o tych sprawach nie wybacza żadna turecka władza: ani generał, ani sułtan.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina