Mieszkali w Niemczech, dostatnio, wygodnie, ale... Pewnego dnia usłyszeli Słowo: „Uciekaj i ratuj dziecię oraz matkę!”. - Przeczytaj wstrząsające świadectwo polskiego małżeństwa.
Przez lata byliśmy polskimi emigrantami zamieszkującymi w Niemczech. Wyjechaliśmy z Polski w poszukiwaniu godnych warunków życia i rozwoju zarówno osobistego jak i rodzinnego. Przez długi czas wydawało nam się, że znaleźliśmy takie u naszych zachodnich sąsiadów, w Bawarii. Oboje zyskaliśmy satysfakcjonujące miejsca pracy, tu powiła się nam też szczęśliwie gromadka wspaniałych pociech.
Nasze najstarsze dziecko we wrześniu 2015 r. rozpoczęło edukację w niemieckiej szkole podstawowej. Dla nas jednocześnie moment ten stał się czasem weryfikacji i swoistego bilansu korzyści i strat z faktu zamieszkiwania skądinąd (mimo podwójnego obywatelstwa) obcej ziemi. Ten bilans, ku naszemu osobistemu na początku zaskoczeniu, wypadł negatywnie. Owszem, nie brakowało nam niczego pod względem materialnym, realnie się wzbogaciliśmy, wybudowaliśmy duży dom i założyliśmy ogród, wiele podróżowaliśmy po świecie z całą rodziną, cieszyliśmy się dobrym zdrowiem. To dużo, zdajemy sobie z tego sprawę i jesteśmy wdzięczni. Nie samym chlebem jednak żyje człowiek, jak pisze Ewangelista.
Jesteśmy katolikami, nadto byliśmy mieszkańcami Wolnego Kraju Bawaria, którego prawo nakazuje, aby w salach lekcyjnych placówek szkolnych zawieszone były krzyże (Bayerisches Gesetz über das Erziehungs- und Unterrichtswesen, artykuł 7, rozdział 4). Ponieważ szkoła, do której uczęszczało nasze dziecko, nie wywiązała się z realizacji przepisu, uprzejmie poprosiliśmy o naprawę sytuacji. Jako że spotkaliśmy się z lekceważeniem, zaprotestowaliśmy w formalny sposób. Mijały kolejne miesiące, a my w walce o krzyż weszliśmy na ścieżkę wojenną z kuratorium oświaty na kolejnych szczeblach i w końcu z Bawarskim Ministerstwem Edukacji. W odpowiedzi spotkaliśmy się z arogancją tychże władz, m.in. zostaliśmy oficjalnie poinformowani przed dyrektora kuratorium, że cytowane przepisy nikogo do niczego nie zobowiązują (!). Nasza korespondencja ze wspomnianymi instytucjami urosła niebotycznie. Trudno ostatecznie powiedzieć czy złe traktowanie, którego doświadczyliśmy, wynikało z samej treści protestu względem braku krzyży, czy też może miało naturę bardziej personalną. Bo oto para obywateli polskich, którym nie tylko że się powodzi jak dobrze sytuowanym przedstawicielom niemieckiej klasy średniej, którzy nie tylko, że są wiele lepiej i wyżej wykształceni niż ktokolwiek w okolicy, nadto para ludzi nie spełniająca ulubionego niemieckiego stereotypu przewidzianego dla emigrantów zza wschodniej granicy (murarz+sprzątaczka), ma czelność w ogóle podnosić głos. Faktem jednak jest, że nie jesteśmy odosobnionym przypadkiem, objętym nadto „kartelem milczenia”. Z premedytacją odwołujemy się tu do słów użytych niedawno przez ministra Ziobro w liście skierowanym do atakującego Polskę niemieckiego komisarza Guenthera Oettingera, w którym minister piętnuje postawę obłudnego i niesprawiedliwego agresora. My, Polacy, których dzieci są represjonowane w niemieckich szkołach (to zdanie zdecydowanej większości zaangażowanych rodziców tak licznej niemieckiej Polonii), też tego doświadczyliśmy. Jako rodzinę dotknął nas klasyczny proceder, a nasze dziecko zaczęło być jawnie szykanowane. Właściwie nie było dnia, aby nie działy się kolejne przykre historie - pomijanie w pochwałach i wyróżnieniach za wybitne osiągnięcia w nauce, ciągłe przesadzanie między dziećmi przeszkadzającymi innym w nauce, w przeróżnych „losowaniach” dziwnym trafem zawsze bycie ostatnim... Nadto my, rodzice, otrzymywaliśmy od dyrekcji szkoły pogróżki o przykrych konsekwencjach karnych, na które możemy być narażeni z racji samego faktu zgłaszania nieprawidłowości w funkcjonowaniu placówki. Doszło do tego, że dyrekcja szkoły wystosowała wobec nas, rodziców, formalny zakaz wstępu do szkoły (to pierwszy etap ograniczenia praw rodzicielskich). Dalej zaczęły do nas docierać informacje o pomówieniach i oszczerstwach szerzonych o nas przez dyrektor szkoły. To także klasyczny niemiecki schemat polegający na podważeniu autorytetu rodziców przez stawianie im fałszywych zarzutów o wyimaginowanych zaniedbaniach wobec dzieci. W szczególności są to zarzuty o agresji wywieranej na dzieciach np. przez przekazywanie im wiary katolickiej. Przez dyrektor szkoły byliśmy przed osobami trzecimi przedstawiani jako katoliccy terroryści (sic!). Takie działania mają zazwyczaj finał w osławionym Jugendamt-cie, który wydziera dzieci rodzicom. Dzieci idą jak co dzień do szkoły/przedszkola, ale pewnego dnia nie wracają. Są uprowadzane z tych placówek przez funkcjonariuszy Jugendamtu. Rodzeństwa są rozdzielane i wywożone w odległe zakątki Niemiec, po czym w pierwszej kolejności następuje wyrugowanie mowy polskiej i katolickiej wiary. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że okropne jest to, o czym piszemy i brzmi jak opowieść science fiction. Niestety, to nie straszna bajka, lecz współczesna polska codzienność po tamtej stronie granicy. W Niemczech rodzicom odbieranych jest około 50 000 dzieci rocznie (!) z tendencją wzrastającą. Porównanie z ilością urodzeń (ok. 740 000 rocznie) uświadamia, że blisko 7 proc. dzieci i młodzieży pada ofiarą państwowego terroru przed osiągnięciem pełnoletniości. Niestety, jako rodzice zdolnych dzieci o aryjskim wyglądzie, wiedzieliśmy, że tym bardziej należymy do grupy ryzyka.
Zmiażdżeni strachem o dzieci, o ich utratę i sponiewieranie przez bezdusznych niemieckich nauczycieli i innych funkcjonariuszy, po usłyszeniu Słowa: „Uciekaj i ratuj dziecię oraz matkę!”, z dnia na dzień podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Polski. Wszystko działo się w okresie minionych ferii zimowych, co pozwoliło nam na spakowanie niezbędnych rzeczy i ciche wywiezienie pociech z Niemiec. Jednym zdaniem nasze dotychczasowe życie runęło. Ale żeby te słowa nie zwiodły – w sercach zachowaliśmy radość i żyjemy w wielkim wewnętrznym pokoju, bez rozterek co do podjętych decyzji. Nie mamy wątpliwości, że w tym Roku Miłosierdzia, Roku Łaski i Roku 1050-lecia Chrztu Polski nieprzypadkowo znaleźliśmy się w Polsce. Już od jakiegoś czasu myśleliśmy o powrocie do Polski. Oczywiście nie tak sobie to wyobrażaliśmy, jak się ostatecznie stało. Widać jednak z jakiegoś powodu Pan chciał nas mieć tu wcześniej, gwałtowniej. A w powziętej decyzji, szczególnie w trudnych momentach, których nam nie brakuje, Bóg wciąż nas utwierdza, tak chociażby, jak słowami Ewangelii Mk 10, 28-31, usłyszanej pewnego dnia.
Mieszkamy obecnie w Polsce. Tu buduje się nasz nowy dom, do którego niebawem się przeprowadzamy, tu także nasze dzieci chodzą do szkół. W kontekście dramatyzmu sytuacji, w której się znaleźliśmy, czujemy opiekę Boga i o tej Jego wielkiej i miłosiernej dobroci świadczymy. A walka, jak zaznaczyliśmy w tytule, nadal trwa. Kto wie czy nie będzie miała swojego apogeum przed trybunałem w Strasburgu. Nigdy się nie wycofamy, bo to, niezależnie od wyroków, będzie jasny sygnał dla innych, że nie są sami, żeby się nie poddawali, w miarę możliwości uchodzili z tego bezdusznego kraju i żeby wiedzieli, że Bóg zawsze jest przy nich obecny.
Autorzy znani redakcji