Czy nie jest tak, że z przejawów powrotu do Boga innych ludzi, powinniśmy się raczej cieszyć niż szukać w nich drugiego dna?
13.06.2016 09:30 GOSC.PL
W „Listach starego diabła do młodego” doświadczony kusiciel Krętacz poucza niedoświadczonego Piołuna, że każda cnota staje się dla sił ciemności mniej groźna, gdy człowiek nabierze przekonania, że ją posiada. Stary diabeł radzi, jak postępować z „Pacjentem”: „Zaskocz go znienacka, w momencie gdy będzie rzeczywiście ubogi w duchu, i przemyć do jego świadomości tę wynagradzającą refleksję: "Na Jowisza! Zaczynam być pokorny", a prawie natychmiast pojawi się pycha - pycha z własnej pokory.
Przypomniał mi się ten epizod po tym, jak pojawiła się informacja, że w Włoszech widać wzrost religijności, a ludzie chętniej przystępują do spowiedzi. Powodem tego miałby być pontyfikat i postawa papieża Franciszka.
Niby dobra wiadomość, a wywołała burzę: że nieprawda, że te spowiedzi na pewno pod wpływem nastroju. Napisał nawet ktoś podpisany jako Spowiednik, że przychodzą ludzie po kilku latach, nieprzygotowani i właściwie wiedzą o sobie tylko tyle, że nie są tacy źli.
Czy nie jest tak, że z przejawów powrotu do Boga innych ludzi, powinniśmy się raczej cieszyć niż szukać w nich drugiego dna?
Z kolei obwinianie papieża o to, że przyciąga do Kościoła ludzi „bylejakich” chrześcijan, powierzchownych, emocjonalnych i niestałych jest po prostu gorszące. Zastanówmy się nad sobą. Po pierwsze zapytajmy siebie, jakimi ludźmi my jesteśmy. Czy nie takimi, u których pojawiła się już ta destrukcyjna myśl „Na Jowisza! Zaczynam być pokorny”? Albo jeszcze inna, którą Lewis także opisał jako jedną z perfidnych diabelskich pokus.
Oto diabeł buduje wizję pseudo-chrześcijańskiego eksluzywizmu. Pychy nawet nie wynikającej z wyznawanej wiary, ale z przynależności towarzyskiej do określonej grupy wewnątrz chrześcijańskiej społeczności. Lewis pisze tak „Bardzo pomocne mogą się tu okazać niektóre teorie, z jakimi może się współcześnie spotkać w niektórych kołach chrześcijańskich; mam na myśli teorie, które każą się dopatrywać nadziei społeczeństwa w jakimś wąskim kole klerków - jakiejś wyszkolonej mniejszości teokratów. Niech cię o to głowa nie boli, czy ta lub owa teoria jest prawdziwa albo fałszywa; najważniejsze jest, by uczynić chrześcijaństwo religią tajemniczą i sprawić, by pacjent uważał siebie za jednego z wtajemniczonych”.
Wyznawców Jezusa powinno łączyć jedno – Jezus właśnie! Abp Hoser ostatnio zwracał uwagę, że zadaniem księży jest niesienie pocieszenia. Spokojnie by można tę misję rozszerzyć na wszystkich wiernych, bo co my właściwie mamy lepszego do zaoferowania światu niż to, że jest dla nas nadzieja. Wszyscy jesteśmy słabi, wszystkim nam potrzeba bardziej niż powietrza Bożego miłosierdzia. Tylko ufne wołanie o ratunek do Jezusa może nas ocalić od zatracenia. Lewis miał tego świadomość i mistrzowsko demaskował diabelskie knowania. Ostrzegał przed podziałami i fałszywą pychą oraz wywyższaniem się nad innych.
Abp Hoser z kolei trafił w sedno, kiedy zachęcał do niesienia radosnej nowiny o zbawieniu. Przecież my tak naprawdę nie mamy nic ważniejszego do powiedzenia światu! Nie ma nic ponad to, że Jezus zmartwychwstał i dzięki temu mamy życie. To jego zmartwychwstanie i nasza wiara w ten fakt są ratunkiem dla człowieka, a nie jego własne zasługi. Sami się nie możemy zbawić. Musimy tylko zaufać, że Jezus może to zrobić.
Tylko jeden warunek: to zaufanie musi być szczere. Trzeba uczciwie stanąć wobec własnego sumienia i stwierdzić: "Jezu, ratunku, ależ ze mnie kanalia". Nie chodzi o to, żeby zmieniać zasady moralne i jeśli wszyscy wokoło robią świństwa, to czas najwyższy uznać je za normę i stwierdzić, że nic złego się nie dzieje, w końcu Bóg jest od tego większy. Jan Turnau dał ostatnio upust tego typu myśli na swoim blogu. Napisał: „Myślę, że w teologii moralnej powinien dokonać się (już się dzieje) przełom podobny jakby do tego, jakim było pojawienie się filozofii podmiotu. Awans myślowy „subiectum”. Tu uznanie decydującego znaczenia takich faktów, jak przecież niepatologiczny pociąg płciowy mężczyzny do mężczyzny i kobiety do kobiety oraz męska świadomość kobiety i na odwrót. Tradycyjny biologizm teologiczny trzeba dalej rewidować”.
Tak, Bóg jest od tego większy i poradził sobie z naszym grzechem, o czym najlepsze świadectwo mieliśmy w liturgii słowa ostatniej niedzieli. Jednak czym innym jest przyznać, że grzeszę, a czym innym jest twierdzić, że nic złego się nie dzieje.
I właśnie tutaj wielkim skarbem jest to, że ciągle obowiązuje spowiedź uszna. Tutaj swój wyjątkowy wkład w niesieniu światu pocieszenia, który już dla świeckich jest niedostępny, mają księża. Jeśli „Spowiednik” na naszym forum pisze, że ludzie przychodzą nieprzygotowani i nie do końca świadomi własnych grzechów, to jestem w stanie się z nim zgodzić. Jednak między innymi po to spowiadamy się tak, a nie inaczej, żeby ktoś, kto jest lepiej zorientowany w kwestiach teologii moralnej, pewne sprawy nam wyprostował. Z taką właśnie nadzieją klękam u kratek konfesjonału. Dlatego jeśli już ktoś się pojawia w takiej sytuacji, powinien być raczej rozpatrywany w kontekście szansy, a nie mistyfikacji. I lepiej go otoczyć modlitwą niż wznosić hałaśliwe głosy pełne oburzenia.
Jan Drzymała