O obrażaniu się - i jedni drugich. Z kłami i bez kłów.
03.06.2016 14:08 GOSC.PL
Patrzę to tu, to tam. Oglądam, czytam. A gdzie oka nie otworzyć, gdzie ucha nie przyłożyć, od dołu do góry, od lewa do prawa, ludzie - po pierwsze - się obrażają, po drugie - czują się obrażani. Taka spirala: obrażę kogoś, ktoś mnie obrazi, nadymam się i niemal pękam. Obrażony.
O co się obrażamy? A to różnie, każdy powód jest dobry, byle obraźliwie skuteczny. Więc na przykład mamusie na wywiadówkach obrażają się na nauczycielki, bo dziecko złą ocenę dostało. W pracy się obrażają na siebie, bo jeden podwyżkę dostał, a drugi wręcz przeciwnie. (I to akurat jeszcze zrozumieć można). Ale głównie obrażamy się, i innych, podczas... dyskusji. Takie dziwo! Dyskusji wszelakich, choć głównie politycznych i światopoglądowych.
Ostatnio na przykład niejaka blogerka Kataryna, znana doskonale wszystkim użytkownikom Twittera, obrażona została, by się następnie... obrazić. Kataryna, doskonale i ostro punktująca wypaczenia i nadużycia minionego rządu, złośliwie i w punkt krytykująca PO, odważyła się (nieopatrznie) skrytykować PiS. W wywiadzie. Słusznie czy nie słusznie - nie ma to dla tych rozważań większego znaczenia. Efekt? Na Twitterze wybuchła burza. Jedni, oczywiście, pisali konkretnie i kulturalnie. Inni po prostu obrzucali inwektywami. Obrażali, jak się dało. Co zrobiła Kataryna? Ano zniknęła, obrażona, z Twittera. Moim skromnym zdaniem - niepotrzebnie. Osobiście agresywnych hejtowników (tak, też doświadczam obrazy) po prostu banuję (wyrzucam z grona odbiorców). Natomiast krytykujących konstruktywnie i merytorycznie hołubię. Ostatecznie nic lepiej nie robi na pokorę.
I kolejny przykład z własnego ogródka. Pozwoliłam sobie na własnym profilu zamieścić fotografię - ogólnie zresztą dostępną - dwóch panów, ikon współczesnej mody, osób publicznych i pełnoletnich. Z (nie ukrywam) lekko złośliwym podpisem, że ubranie jednego z nich... mogłabym nosić. Ubranie bowiem w wydaniu męskim prezentowało się dość cudacznie. Na kobiecie wyglądałoby nawet, nawet. Liczyłam na konstruktywną dyskusję na temat mody męskiej. Dyskusja się rozwinęła, choć, niestety, musiałam skasować jedną nieelegancką wypowiedź pod adresem tych panów.
I okazało się, że zamieszczając zdjęcie jestem... obrażaczką i hejterką w jednym, zapewne przyczyniam się do szerzenia nienawiści i krzywdzę bliźnich. Nic to, że nie krytykowałam panów i ich życia, a jedynie ich strój. Zresztą w dość subtelny sposób, z przymrużeniem oka. Nic to, że osobiście nie mam do tych panów żadnych złych uczuć. I nic to, że rolą tzw. ikon mody jest prezentowanie takich czy innych "stylizacji", które to potem zawsze są komentowane. I tzw. ikony mody się z tym liczą i... na to liczą. Nic też na to nie poradzę: interesująca jest obserwacja mody "męskiej", delikatnie mówiąc, nieco zniewieściałej. I śmiem twierdzić, że krytyka tej mody raczej nie jest "niechrześcijańska" (a i taki zarzut padł). Czy naprawdę trudno odróżniać hejtowanie człowieka od (nieco złośliwego) opisu problemu czy sytuacji?
Oba powyższe przypadki, dają do myślenia. Czy potrafimy odróżnić krytykę od hejtowania, szerzenia nienawiści. Czy umiemy kulturalnie, pięknie – jak by powiedział Norwid - się różnić? Czy mamy zdrowy dystans do rzeczywistości, który pozwala spoglądać na świat dość realistycznie ale i bez zbędnych emocji?
Pytania raczej retoryczne.
Wygląda na to, że obrażanie i obraza wychodzi nam świetnie. Mistrzami wręcz jesteśmy. Z drugiej strony, z trudem przychodzi nam odróżnienie krytykowania postawy od krytyki osoby.
Czas więc może odrabiać lekcje z takiego spojrzenia na świat, które nie obraża, lecz wskazuje. Które nie rani, ale kreuje. Co nie oznacza wszak głaskania i potakiwania wszystkim i na każdy temat.
Ktoś się obraził? Nie ma za co.
Agata Puścikowska